To była wielka próba

Zima była mroźna. Śnieg przykrywał Lublin, do tego siarczysty mróz. W kraju było niespokojnie. Przez całą Polskę przelewała się fala strajków. Ludzie czuli, że ten system musi się zawalić. Nie wiedzieli tylko jak.

Komunizm w Polsce był w rozkwicie. – Przez chwilę myśleliśmy, że coś zaczyna się zmieniać na lepsze, gdy władze zgodziły się na powstanie Niezależnych Związków Zawodowych „Solidarność”. Ja sam zostałem lektorem „Solidarności”, czyli kimś takim, kto jeździł po różnych zakładach pracy na Lubelszczyźnie i zakładał w nich nowe związki. Myślałem sobie, że skoro tyle tysięcy ludzi się w nie angażuje, to damy radę coś zmienić. Pracowałem wtedy w Biurze Projektów Wiejskich w Lublinie. Kiedy dostaliśmy zlecenie na zaprojektowanie 1000 cielętników w przedziwnych miejscach Lubelszczyzny, które miały pomóc w zaopatrzeniu olimpiady w Moskwie w 1980 roku, wiedziałem, że paranoja władzy ludowej trwa w najlepsze. Upatrywałem więc w „Solidarności” wielką szansę na normalność – opowiada pan Tadeusz Zieliński, lubelski działacz „Solidarności”.

Zimą 1981 roku strajkowali między innymi studenci. Władze wykonywały nerwowe ruchy, sprowadzając do Lublina funkcjonariuszy z okolic. Szykowali się. O 1.30 w nocy z 12 na 13 grudnia do drzwi mieszkania Szaciłowskich zaczęli dobijać się milicjanci.

– Do drzwi podeszła mama. Przez wizjer zobaczyła, że na korytarzu stoi milicja, powiedziała, żeby sobie poszli i przyszli o 6.00 rano, jak skończy się cisza nocna. Wydawało się nam, że odeszli, ale oni tylko poszli po łom. Kiedy zaczęli wyważać drzwi, zdecydowałem, że otwieramy. Weszli, zapytali czy mieszka tu Stefan Szaciłowski, bezrobotny. Powiedziałem, że mieszka, ale mają nieaktualne informacje, bo ja od pół roku pracuję. To dało mi też pewność, że listy zatrzymanych były przygotowane już dawno i nie uzupełniane na bieżąco. Kazali mi się zbierać. „Tylko niech się pan ciepło ubierze” – powiedział jeden. Wiedziałem więc, że biorą mnie na dłużej – wspomina S. Szaciłowski.

Zawieźli Stefana na komendę przy ulicy Północnej. Tam przejął go jakiś funkcjonariusz, który odczytał mu, że w związku z wprowadzeniem stanu wojennego, zostaje internowany we Włodawie.

– Zapytałem, czy mogę zadzwonić do domu. Zaśmiał mi się w twarz. Nie zrozumiałem dlaczego. Potem okazało się, że nie działały telefony. Chciano pozbawić ludzi możliwości komunikowania się. Tak więc nasi bliscy nie wiedzieli, co się z nami stało. Zapakowano nas kilku do małej więźniarki i ruszyliśmy. Jeden z zatrzymanych ze mną kolegów pochodził z Cycowa, znał wiec dobrze drogę do Włodawy. Wyglądał przez szparę w więźniarce i informował nas, że rzeczywiście jedziemy we wskazanym kierunku. Nagle zbladł i powiedział: „skręcamy w polną drogę do lasu”. Wszystkim przeszła przez głowę myśl, że nas rozstrzelają. Pamiętam do dziś, że zakląłem, co rzadko mi się zdarzało, i pomyślałem, że tylu rzeczy jeszcze w życiu nie robiłem. Po godzinnym postoju w lesie, ruszyliśmy dalej do więzienia we Włodawie, ale tamtą godzinę życia pamiętam do dziś wyraźnie – wspomina pan Stefan.

W nocy milicja weszła też do siedziby "Solidarności" przy ul. Królewskiej w Lublinie, aresztując przebywających tam działaczy. Zatrzymania odbywały się także na terenie całego miasta. Listy internowanych były przygotowane od dawna – kto tylko był w domu, został zatrzymany. Wprowadzenie stanu wojennego wywołało falę protestów w zakładach pracy. W Lublinie strajki objęły m.in. WSK Świdnik, FSC Lublin, LZNS Lublin, a także lubelskie wyższe uczelnie. W nocy z 15 na 16 grudnia 1981 roku przy użyciu sił milicji i wojska rozbito strajk w Świdniku, potem w podobny sposób spacyfikowano strajki w FSC w Lublinie i w wielu innych zakładach pracy. Nastąpiła fala zatrzymań. Do 31 grudnia 1981 roku internowano w województwie lubelskim 138 osób, w województwie zamojskim 120 osób i 74 osoby w województwie chełmskim.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..