Podglądałem Pana Boga

Gdy dostał obrazek Matki Bożej, nie wiedział, co z nim zrobić. Włożył go w ramki pejzażu, który wisiał w jego sali w domu dziecka. Dostał za to wielkie lanie.

Swoją córkę pierwszy raz z domu dziecka wzięli na święta Bożego Narodzenia. To wówczas historia ich życia zatoczyła koło, a Jezus, który się narodził, nie był figurką położoną w żłóbku w kościele, ale żywym Bogiem obecnym w ich domu i małżeństwie.

Przygotowując się do świąt, przypominamy świadectwo Roberta i Iwony Cieślaków.

Robert patrzy z czułością na swoją żonę Iwonkę. Nie przestaje za nią dziękować Bogu. Wie, że to, co ma, to wielka łaska. On, chłopak wywodzący się z rodziny alkoholików, wychowany w domu dziecka, nie znający Pana Boga – nikt by się nie spodziewał, że stworzy szczęśliwą rodzinę. Wie, że wielu jego kolegom z „bidula” się nie udało.

– Ja sam jestem dowodem na to, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Z Jego pomocą można wyjść z największej biedy – mówi Robert Cieślak.


Z rodzinnego domu pamięta alkohol i bójki. Kiedy miał 12 lat, trafił wraz z czwórką rodzeństwa do domu dziecka. Najmłodsza z sióstr, Beatka, miała wtedy cztery lata. To on wcześniej się nią opiekował. Dbał, by miała co jeść, mył ją i ubierał. W domu dziecka ich rozdzielono. Beata została adoptowana i rodzeństwo straciło kontakt na ponad 30 lat.

– Co tu dużo mówić – w domu dziecka łatwo nie było, ale przynajmniej nie było wódki i awantur. Wierzący, oczywiście, nie byłem. W tamtych czasach Pan Bóg w takich placówkach w ogóle nie istniał – opowiada Robert. Jedna z koleżanek w szkole dała mu kiedyś obrazek z Matką Bożą. Nie wiedział za bardzo, co z nim zrobić. Wierzący nie był, ale wydawało mu się, że wyrzucić jakoś tego nie wypada. Włożył więc obrazek w ramki widoczku, który wisiał w jego sali.


– Nie zrobiłem tego, by wyrazić swoje przywiązanie czy zamanifestować wiarę, bo było mi to obojętne. Wieczorem na obchód, który odbywał się codziennie, przyszedł akurat dyrektor. Jak zobaczył Matkę Bożą, wpadł we wściekłość. Spuścił mi takie lanie, że do dziś je pamiętam. Pomyślałem wtedy: „Ta Matka Boża musi być kimś fajnym i bardzo znaczącym, skoro tak wkurzyła dyrektora”. To byłoby na tyle, jeśli chodzi o mój kontakt z Kościołem w dzieciństwie – opowiada Robert.

Grając w piłkę na podwórku, poznał kilku chłopaków z sąsiedztwa. Z czasem zaprzyjaźnił się z jednym z nich i odwiedzał go w domu.

– Dla mnie te wizyty były czymś upragnionym. Mogłem zobaczyć normalny dom, tak bardzo inny od tego, który pamiętałem. Tam pierwszy raz spotkałem też Iwonkę, moją żonę – opowiada.

Wcześniej jednak przyszedł czas kończenia szkoły.

– Wezwał nas dyrektor, ustawił w rzędzie, patrzył na świadectwo, potem na delikwenta i decydował, kim ma być w przyszłości. Gdy przyszła moja kolej, popatrzył chwilę i zawyrokował, że będę górnikiem. Nie miałem nic do powiedzenia. Dziś mogę mu podziękować. To ciężki, ale dobry zawód, który dał utrzymanie mojej rodzinie – mówi Robert.


W Iwonie zakochał się od pierwszego wejrzenia. To dla niej przygotował się do bierzmowania przed ślubem i poszedł do spowiedzi.

 – To wszystko jednak było tylko incydentem. Tak naprawdę dalej pozostawałem człowiekiem niewierzącym – przyznaje.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..