"Ja jak sobie pomyślę, że mogłabym mieć faceta, i wiesz, że dom, dzieci razem, jakieś wspólne życie – to od razu mi przychodzi na myśl: a jak będzie agresor jakiś czy...". Wybierając zaufanie, ryzykuję, że ktoś mnie zrani. Wybierając nieufność, niczego nie ryzykuję, funduję sobie samotność. Nawet w pełnym autobusie, jak to ślicznie kiedyś ujął Barańczak: "tłumną samotność".
Wielkim pisarzom zdarza się tak zwany pocałunek śmierci. Pojęcie wzięło się co prawda ze struktur mafijnych, ale pasuje: w wypadku literatów oznacza sytuację, gdy cenna nagroda literacka prowadzi do niemocy twórczej czy wręcz abulii. Wielki nie jestem, średni też raczej nie, myślałem, że uniknę. Co prawda zamiast „pocałunku” zdarzył mi się „pocałuneczek” zaledwie, całus dosłownie, w postaci własnego działu w „Gościu Lubelskim” (za co Szanownej Redakcji rączki całuję), ale i tak mnie zmogło. Ostatni felieton zszedł na psy – dosłownie. Psy bojące się petard, psy szczekające, w każdym razie – psy.
Podobno wielcy artyści, kiedy nie mogą tworzyć, to piją. Ze względu jednak na wrodzony wstręt do trunków, ograniczone środki materialne, no i jednak religijny charakter pisma – poniechałem. Rozwiązaniem ostatecznym, a zarazem zastępnikiem alkoholi, pozostaje podróż autobusem. Działa bezwarunkowo, czasem tylko kac większy. Nawet nie trzeba podsłuchiwać, najważniejsze treści komunikowane są na tyle wyraźnie, że wszyscy bez wyjątku podróżni mogą się nimi nacieszyć. Tym razem też się nie zawiodłem. Konwersacja dwóch niewiast w wieku przedadolescencyjnym (czyli tak zwane podlotki): „Ja jak sobie pomyślę, że mogłabym mieć faceta, i wiesz, że dom, dzieci razem, jakieś wspólne życie – to od razu mi przychodzi na myśl: a jak będzie agresor jakiś czy...”. Nie kończę, decydując się na autocenzurę, ze względu na katolicko-społeczny charakter pisma. Można się domyślić. A jak nie można, to tym lepiej to świadczy o Państwu. Ta sama osóbka skwitowała swój wywód; „Ja tam prawie nikomu nie ufam, ludziom to nie można ufać”.
O podobnych wypowiedziach można by rozprawy pisać… Szczególnie uderza fakt, że mówi to młoda osoba, która prawdopodobnie sama jeszcze niewiele doświadczyła, taki obraz świata jednak zapośredniczyła od starszych. Smutna konstatacja, że nasze relacje są coraz bardziej podminowane obawą: „co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”. Może warto wziąć pod uwagę, że jednym z imion miłości jest elementarna ufność wobec drugiego? Wybierając zaufanie, ryzykuję, że ktoś mnie zrani. Wybierając nieufność, niczego nie ryzykuję, funduję sobie samotność. Nawet w pełnym autobusie, jak to ślicznie kiedyś ujął Barańczak: „tłumną samotność”.