Urodził się w 33. tygodniu ciąży. Maleńki, z wadą serca i niedrożnością dwunastnicy. Miał też trisomię 21. Przez 6 miesięcy swojego życia był kochany najbardziej na świecie.
Joanna i Kordian Czerwonka od lat są związani z Domowym Kościołem. Młodzi, energiczni. Do szczęścia przez długi czas brakowało im tylko dziecka. Starali się, ale bezskutecznie. – Modliliśmy się o dziecko, i w którymś z kolejnych nieregularnych cykli, w 210. dniu okazało się, że jestem w ciąży - opowiada Asia. - Szaleliśmy ze szczęścia. Wyczekana ciąża przez pierwsze tygodnie przebiegała prawidłowo.
Zwyczajowe badanie przezierności karku dziecka, robione mniej więcej w 12. tygodniu płodowego życia, także wyszło prawidłowo. – Dopiero w 20. tygodniu ciąży usłyszałam, że dziecko może mieć niedrożność dwunastnicy, ale żebym się nie martwiła, bo to pewnie jeszcze się udrożni, a jeśli nie, to zaraz po narodzinach lekarze przeprowadzą operację – wspomina Joanna.
Okazało się, że mały chłopczyk, który rozwijał się pod jej sercem, ma też chore serduszko i będzie miał zespół Downa. – Lekarz, do którego przypadkiem trafiłam, zaproponował aborcję. Pamiętam jak dziś jego słowa: „Do 24. tygodnia legalnie można poczynić aborcję” – wspomina Asia. – Wstałam i wyszłam wtedy z gabinetu.
Świat się nie skończył
W domu czas radości nagle zamienił się w smutek i niepewność. – Codziennie rano budziłam się z tym bezsensownym pytaniem: dlaczego my, dlaczego to właśnie nas spotyka? Jak sobie poradzimy? Nigdy wcześniej nie mieliśmy do czynienia z dziećmi z zespołem Downa. Kordian był silniejszy. Przytulał mnie i mówił: "Popatrz, budzisz się codziennie rano, jest piękny dzień, mamy za co dziękować. Nasze dziecko będzie miało zespół Downa, ale świat od tej wiadomości się nie zawalił. Damy sobie radę". To był moment, gdy bardzo mocno doświadczyłam, że na męża wybrałam sobie dobrego człowieka – wspomina.
Kolejne badania, którym Asia była poddawana, potwierdziły wszystkie prognozowane wady. – Bardzo chciałam dobrze przygotować się do tych narodzin. Szukałam wszelkich informacji o dzieciach z trisomią 21. Czekałam na poród z pewnym niepokojem, ale już z akceptacją sytuacji. Wybraliśmy imię: Stanisław.
Staś na świat musiał przyjść wcześniej niż się tego wszyscy spodziewali. – Pamiętam, że wybierałam się jeszcze na odpust do Wąwolnicy, jednak lekarz najpierw położył mnie na oddziale, by podać sterydy przyspieszające rozwój płuc, a potem zarządził cesarkę dla bezpieczeństwa mojego i dziecka.
Zaraz po urodzeniu stwierdzono wady dysmorficzne i chłopca zabrano do inkubatora. Staś przeszedł zaplanowaną operację, a potem... nieplanowaną sepsę. – Jeszcze przed porodem zastanawiałam się, czy zdołam go pokochać, a kiedy go już z mężem zobaczyliśmy, to poczułam się najszczęśliwsza na świecie. On był taki słodziutki i taki dzielny wśród tych wszystkich otaczających go igieł i rurek - opowiada Joanna.
Wszystko jest po coś
Operacja serca ich syna odbyła się w Warszawie. – To był straszny czas – wspominają. – Staś leżał w izolatce przez miesiąc po operacji, a my nie mogliśmy do niego wejść. Staliśmy tylko za szybą i patrzyliśmy na jego opuchnięte ciałko. Lekarze najpierw przekonywali, że wszystko się powoli unormuje, a potem zaczęli mówić, że ma 50 procent szans na przeżycie. Myśmy w ogóle nie dopuszczali do siebie takiej możliwości, że nasz syn może umrzeć, przecież tak wiele dzieci przechodziło tego rodzaju operacje. Nagrywaliśmy mu wierszyki i piosenki, by słyszał nasze głosy. Wierzyliśmy, że to go zmotywuje do walki. Aż przyszedł dzień, w którym jedna z lekarek ostro nam powiedziała, żebyśmy się w końcu ogarnęli, bo nasz syn umiera. Pamiętam, Kordian wtedy powiedział, że Bóg jest niesprawiedliwy. Dał nam chore dziecko, które myśmy z jego niepełnosprawnością pokochali i zaakceptowali, inni ludzie takie dzieci oddają, a On nam je teraz zabiera. Potem jednak wspólnie powiedzieliśmy Bogu, że jeśli taka jest Jego wola, to niech zabierze Stasia do siebie. Po sześciu miesiącach walki o życie, Staś zmarł w walentynki.
Bardzo szybko po śmierci Stasia Asi i Kordianowi urodził się Antek, choć wcześniej, w trzecim miesiącu jej następnej ciąży, przeżyli stratę dziecka. – Nie, nie baliśmy się, że kolejne dziecko znowu może mieć zespół Downa. To nam zupełnie nie przeszkadzało. Nie chcieliśmy tylko, by cierpiało tak jak Staś – mówią. Wkrótce po Antku na świat przyszła Marysia. Oboje zdrowi. – Lekarze przekonywali, że jeśli chcemy mieć w ogóle dzieci, i to zdrowe dzieci, to zostaje nam tylko in vitro. Nie skorzystaliśmy. Wybraliśmy naprotechnologię. Dziś wiemy, że wszystko w życiu jest po coś. Wiemy, że Staś tam w niebie gdzieś na nas czeka i staramy się dobrze żyć, by go kiedyś spotkać – mówią zgodnie małżonkowie.