Rozbroił mnie apel wiceprzewodniczącej Rady Miasta Lublin opublikowany na łamach "Dziennika Wschodniego", w którym pani Marta Wcisło zwraca się do pracodawców, by albo udzielili rodzicom urlopu, albo pozwolili zabrać dzieci do pracy.
Wszystko oczywiście w związku z planowanym strajkiem nauczycieli, którzy nie zapewnią dzieciom opieki w szkołach i przedszkolach.
Jako mama dwójki dzieci już wyobrażam sobie organizację pracy z pociechami u boku. Gdyby to jeszcze były tylko np. moje dzieci, może jakoś dałoby radę pracować, ale wyobraźmy sobie urzędy, banki, przychodnie, czy jakiekolwiek inne zakłady pracy, w których każdy rodzic, nie mając co zrobić z dziećmi, zabrałby je do pracy. Czy któryś z rodziców jest w stanie wyobrazić sobie grzeczne zachowanie przez 8 godzin kilkorga dzieci w jednym miejscu? A co, jeśli do jakiejś instytucji rodzice przyprowadzą przykładowo 20 lub 30 dzieciaków? Jest oczywiście alternatywa z urlopem, ale nie wiadomo, ile strajk potrwa i myślę, że większość rodziców nie zechce wykorzystać swego urlopu, by zamiast pojechać z dziećmi na wakacje, posiedzieć w domu, bo nauczyciele strajkują.
Dziś jest piątek i my, rodzice, nie wiemy, na czym stoimy. Posyłać dzieci do szkoły w poniedziałek, czy nie? A co, jeśli pójdą i będzie strajk? Ktoś się nimi zajmie, czy zostaną odesłane do domu? Jeśli tak, to w jaki sposób, bo raczej pierwszaki czy drugoklasiści nie poruszają się bez opieki po mieście?
Jeszcze większą frustrację przeżywają zarówno rodzice, jak i dzieci, które mają zdawać egzaminy do szkół średnich. Nauczyciele apelują o wyrozumiałość, rodzice z takim samym apelem zwracają się w drugą stronę.
Chyba że rozwiązaniem będzie przyprowadzić dzieci do pani wiceprzewodniczącej Rady Miasta, która w ramach pracy zajmie się przynajmniej młodszymi dziećmi?