Pożar katedry Notre Dame to ogromna tragedia. Dla mieszkańców Księżomierzy tragedią był pożar miejscowego zabytkowego kościoła, który spłonął na oczach parafian.
Piękna pogoda sprzyjała rodzinnym spotkaniom do późnych godzin. Sielankę przerwało bicie dzwonów i ogień widoczny z daleka. 4 maja 1996 roku spłonął zabytkowy kościół w Księżomierzy, wraz z cudownym obrazem Matki Bożej.
- Siedzieliśmy na podwórku. Koło północy zaczęliśmy szykować się do snu. Spojrzałam na niebo i zobaczyłam łunę. Pomyślałam, że pali się stodoła u sąsiadów. Usłyszeliśmy też bicie dzwonów. Wszyscy wyskoczyliśmy na drogę i szliśmy w stronę pożaru. Zaczęło do nas docierać, że to pali się nasz 500-letni modrzewiowy kościół - opowiada Anna Słowik.
Cała wieś została postawiona na nogi. Wszyscy biegli gotowi rzucić się na ratunek, kiedy jednak dotarli do kościoła, stawali w szoku, widząc świątynię, która płonęła jak pochodnia.
- Do kościoła nie można było się zbliżyć. Na jakieś kilkadziesiąt metrów bił tak gorący żar, że nie dało się oddychać. Zapadła mi w pamięć scena, gdy ksiądz, wieloletni proboszcz parafii, chciał siłą wyważać drzwi i iść w ogień ratować cudowny obraz Matki Bożej i Najświętszy Sakrament. Mężczyźni trzymali go siłą pod ręce, by nie rzucił się w ogień. Nie było szans, by ocalić coś ze środka. Stary drewniany kościół przez wieki konserwowany był różnymi lakierami. W ogniu stworzyły one mieszkankę wybuchową. Staliśmy i patrzyliśmy, jak wszystko płonie - opowiada pan Wiesław.
Wezwano straż pożarną. Przyjechało 20 jednostek z całej okolicy. Zanim nadjechał pierwszy wóz, przy płonącym kościele była już cała wieś.
- Patrzyliśmy, jak kościół płonie, stojąc w ciszy. To była taka przejmująca cisza, jakiej nigdy w życiu nie słyszeliśmy. Każdy płakał. Kobiety, mężczyźni staliśmy bezradni, a po naszych policzkach w milczeniu płynęły łzy - wspominają ludzie.
Niemal do rana straż walczyła z ogniem. Pożar wybuchł w nocy z soboty na niedzielę. O 9 w niedzielę zawsze była Msza św., ludzie stawili się o tej porze nie wiedząc, co robić. Kapłani ustawili na placu prowizoryczny ołtarz i mając dymiące jeszcze zgliszcza za plecami, zaczęli odprawiać Eucharystię. To już wtedy w każdym powstało przekonanie, że kościół trzeba odbudować. Tak się stało. Zaledwie w 8 miesięcy udało się wznieść nową świątynię i umieścić w niej kopię cudownego obrazu, który spłonął.