Mając 7 lat uczestniczył w prymicjach potajemnie wyświęconego podczas wojny księdza. Wtedy pierwszy raz przyszło mu do głowy, że sam chciałby stanąć przy ołtarzu. Po latach Pan Bóg spełnił to pragnienie.
W małej wsi Rudzienko, w domu bp Ryszarda Karpińskiego, zawsze było coś do jedzenia, mimo okupacji i biedy. Nie były to rarytasy, ale w lepszych czasach cukier z wodą i chleb ze smalcem, w gorszych chleb z olejem lnianym i szczyptą soli. Mały Rysio brał taką pajdę chleba i siadał obok dziadka, który uczył go czytać.
– Nie chodziłem jeszcze do szkoły, zresztą w czasie okupacji początkowo szkoła była zamknięta, więc nie było takiej możliwości, ale czytanie bardzo mi się podobało. Nie mogłem się doczekać, kiedy będę mógł się uczyć w prawdziwej szkole – wspomina bp Ryszard. Zanim było to możliwe, nauczyciele potajemnie gromadzili dzieci i uczyli je na tajnych kompletach. Kiedy w 1943 roku była możliwość pójścia do szkoły, Rysia zakwalifikowano do klasy II, choć wiedzę miał jak trzecioklasista, ale do trzeciej klasy był za młody.
W czasie okupacji kościół parafialny, do którego przynależała wieś Rudzienko, był otwarty. Księża nie mogli mieszkać na plebani, którą zajęli Niemcy, ale ludzie przygarnęli kapłanów, więc nadal mogli sprawować posługę duszpasterską. W 1942 roku miały miejsce prymicje jednego z kapłanów wyświęconego potajemnie przez bp Leona Fulmana, który przebywał na zesłaniu w Nowym Sączu.
– Miałem wtedy 7 lat i było to dla mnie wielkim przeżyciem. Uczestnictwo w tej potajemnej uroczystości było czymś niezwykłym. Czułem się wzruszony i poruszony. Rozumiałem, że ten ksiądz, który pierwszy raz odprawia Mszę św. ma jakąś szczególną misję. Wtedy chyba pierwszy raz przyszło mi do głowy, że może i ja kiedyś chciałabym tak, jak on stanąć przy ołtarzu i sprawować Mszę św. – wspomina bp Ryszard.
Jednak trwała wojna. Na wsi pracy było dużo, do tego dochodził strach przed okupantem i na wiele rzeczy nie można było sobie pozwolić. Kiedy wojna się skończyła nie było dużo lepiej.
– Największą atrakcją była nauka. Ciągnęło mnie do niej i łatwo mi przychodziła – wspomina biskup. Nie mając jeszcze 13 lat, ukończył Szkołę Powszechną. Bardzo chciał się uczyć dalej, ale wiązało się to z wyjazdem do Lubartowa lub do Lublina.
Tak trafił do „Biskupiaka” czyli szkoły dla chłopców prowadzonej przez diecezję.
Dzięki pomocy zaprzyjaźnionego księdza udało się znaleźć miejsce w internacie przy szkole, który wówczas mieścił się przy ulicy Ogrodowej. W szkole Ryszard zaprzyjaźnił się z kolegą, który mieszkał w internacie u księży salezjanów. Za jego namową po pewnym czasie przeniósł się internatu salezjańskiego.
– To, co mnie tam pociągało, to była możliwość uczestniczenia codziennie we Mszy św. i modlitwach, czego nie było w internacie przy Ogrodowej. Myślę, że przykład życia zakonnego też mnie pociągał, dlatego, gdy w 11 klasie była możliwość przeniesienia do Seminarium Duchownego na tzw. kurs przygotowawczy, postanowiłem spróbować. Gnał mnie jakiś młodzieńczy zapał do szukania swego miejsca w życiu. Pomyślałem sobie, że, jak mi się spodoba w seminarium to zostanę, a jak nie, będę bez przeszkód mógł odejść. Spodobało mi się tak bardzo, że utwierdziłem się w swojej decyzji – podkreśla jubilat.
Święcenia kapłańskie przyjął 19 kwietnia 1959 roku. Jego pierwszą placówką duszpasterską była parafia św. Teresy w Lublinie.