Aneta pierwsza usłyszała, że u jej męża zdiagnozowano guza pierwotnego wątroby. Ta wiadomość zwaliła ją z nóg. Mieli czwórkę dzieci i oczekiwali narodzin piątego. Jedyne, co przychodziło jej do głowy, to wołanie: Bożej ratuj!
– Najpierw ogarnął mnie strach, bo właśnie urodziłam poprzez cesarskie cięcie i znów byłam w ciąży, która mogła zagrozić mojemu życiu. Kiedy Andrzej przyjechał poszliśmy do lekarza i usłyszeliśmy, że nie słychać serduszka. Wówczas dotarło do mnie, że mimo wszelkich lęków, kocham to maleństwo i tak bardzo chcę by żyło. Wyrzucałam sobie, że na moją pierwszą reakcję Bóg odpowiedział w taki sposób. Lekarz nas uspakajał i powiedział, żebyśmy przyszli za dwa tygodnie – opowiada. Kiedy się ponownie zgłosili na badania, serca wciąż nie było słychać. Według procedur powinni dostać skierowanie do szpitala na usunięcie martwej ciąży. – Lekarz powiedział do nas, żebyśmy dali sobie jeszcze dwa dni i wtedy zobaczymy ostatecznie. Zawierzyliśmy wszystko Panu Bogu modląc się byśmy potrafili przyjąć każdą Jego wolę. To dawało nam jakoś przetrwać kolejne dni. Zgłosiliśmy się na ostateczne badanie. Lekarz smutny przesuwał głowicę USG w milczeniu i nagle krzyknął: Jest! Bije serce! Dla nas to był cud. Prawdziwe zmartwychwstanie, jakie stało się naszym udziałem – mówią.
Natanael urodził się zdrowy. Dziś ze swym rok starszym bratem rozrabiają jak przystało na 5- i 6-latka, a zapytany kogo kocha mówi niespodziewanie dojrzale: rodziców, ale najbardziej to Pana Boga.
Grom z jasnego nieba
Wydawało się, że wszystko się jakoś poukładało, choć sielanki u Piotrowskich nigdy nie ma.
– Oboje mamy wybuchowe charaktery. Duża rodzina rodzi też liczne sytuacje konfliktowe i spięcia. Wcale nie rzadko puszczają nam nerwy. Z pewnością nie możemy o sobie powiedzieć, że żyjemy spokojnie. Często dochodzi do kłótni i nieporozumień, ale jedno jest zawsze stałe: nasze zawierzenie Bogu i modlitwa. To daje nam się godzić, prosić o przebaczenie, dochodzić do porozumienia i trwać razem jako rodzina – mówią małżonkowie.
Tym razem też nikt się nie spodziewał tego, co miało się wydarzyć. Andrzeja coś pobolewało i wydawało mu się, że to nerki. Zgłosił się na USG i lekarz powiedział mu, że na nerkach to on nic nie widzi, ale coś jest na wątrobie. Zaczęły się liczne badania.
– Ja koordynowałam wyniki tych badań. Byłam w ciąży z piątym dzieckiem, miałam czas by się tym zajmować, czytać, sprawdzać różne możliwości. To ja też usłyszałam od lekarza, że przyszły wyniki Andrzeja, które wskazują, że na wątrobie jest guz pierwotny usytuowany przy żyle wrotnej i w Lublinie nikt nie podejmie się jego operacji – mówi Aneta. To był dla niej szok. W pierwszej chwili pomyślała, że lekarz się pomylił, że to niemożliwe by Andrzej miał raka i to takiego, którego nie można zoperować.
– Cały czas chodziło mi po głowie: jak ja mu to powiem. Mamy czworo dzieci w tym dwoje małych , ja jestem z kolejnym w ciąży, a on może umrzeć lada chwila. To, że wtedy nie poroniłam uważam za kolejny cud – mówi Aneta. Modliłam się żebym potrafiła przyjąć i zgodzić się z wolą Pana Boga, żeby dodał mi i Andrzejowi siły i odwagi.