Wolę, gdy jest pusto. Cicho. Gdy podstawą szczęścia jest to, że cały należę do siebie. Przestrzenie "poza" świetnie służą włóczeniu się. Nie trzeba zwiedzać, nie ma dyktatu "ważne-nieważne".
Lubię być poza. Lubię być poza także w sensie geograficznym. Jeśli gdzieś coś ma jakieś centrum, to raczej wolę być dalej niż bliżej. Wolę, gdy jest pusto. Cicho. Gdy podstawą szczęścia jest to, że cały należę do siebie. Przestrzenie „poza” świetnie służą włóczeniu się. Nie trzeba zwiedzać, nie ma dyktatu „ważne–nieważne”. Liczy się to, gdzie oczy poniosą.
Dlatego „mój Lublin” to niekoniecznie Stare Miasto, okolice Racławickich, gwarne blokowiska. Zaczynam być bardziej sobą, bardziej u siebie, gdy mijam Narcyzową, Palmową, Torową. Trzeba się oswoić z nudą krajobrazu, z pustką, wtedy dopiero zaczyna się dziać. Dostrzega się drobiazgi, docenia się detale. W taką drogę można iść bez niczego, można wziąć termos i kanapkę (gdy chłód) lub wybrać książkę z półki i wybrać dla niej dobre miejsce. Dla niej i dla siebie, pod drzewem, w zupełnej ciszy.
Swoboda wędrowania sprzyja swobodzie myślenia. Nie wiem, jak Państwo, ale ja lubię, gdy myśli rozsypują się jak bierki, a potem, powoli, układa się je w nowy porządek. Można też odłożyć myślenie na później i być w przestrzeni wszelkimi zmysłami. Wwiercić się w świat, zapachem, dotykiem, licznymi dźwiękami dochodzącymi z dala.
Dobrze jest potem wrócić tym wszystkim się podzielić. Opowiedzieć o własnej radości. Pokazać zdjęcia, na których udało się uchwycić koniec ogona bażanta lub kolejny „jedyny taki” zachód słońca. Dlatego na początku powinienem użyć czasownika w formie niedokonanej: bo ja lubię bywać, jeśli tylko wiem, że mam gdzie wracać i mam dla kogo pisać po marginesach.