Piłkarz opowiada o dzieciństwie i młodości spędzonych w Brazylii, przeżyciach w europejskich klubach oraz miłości do piłki nożnej i Chrystusa.
Gdy słyszymy: „piłkarz z Brazylii”, to przed oczami stają nam Neymar lub Kaká. Tymczasem mało kto zdaje sobie sprawę, że bycie piłkarzem to nie tylko gwiazdorstwo, bo to ogromny wysiłek i nieustanna praca. No i nie jest tak łatwo w tym „europejskim raju”…
Pierwszym krajem w Europie, w którym przyszło mi grać w piłkę, była Bułgaria. Był to sezon 2007/2008 i klub Czernomorec 919 Burgas. Działacze obserwowali moją grę w Brazylii i postanowili mnie kupić. Byłem tam jednak tylko pół roku, mimo że podpisałem kontrakt na trzy lata. Było mi tam ciężko się zaadaptować, nie podobało mi się tam.
Co było potem?
Wróciłem do Brazylii. Po trzech miesiącach trafiłem do niemieckiego TSV 1860 Monachium. W tym klubie w ogóle nie grałem. Była to dla mnie również ciężka sytuacja. Inna kultura, inny system szkolenia, choć w klubie była dobra atmosfera. Potem grałem w lidze ukraińskiej.
Spędziłeś pięć lat swojej kariery w silnych klubach piłkarskich na Ukrainie. Grałeś m.in. w Twrija Symferopol.
Grałem tam przez rok. To był klub na Krymie, który został rozwiązany w 2014 r. w wyniku anektowania tego terytorium przez Rosję. To był klub występujący w rozgrywkach pierwszej ligi ukraińskiej. Potem grałem dwa lata w klubie Wołyń Łuck. Następnie w FC Hoverla Uzhhorod.
I był to moment zdecydowanie przełomowy w Twojej karierze…
To piękna historia, jaka się zdarzyła w moim życiu. Wtedy zaczynał się kryzys ekonomiczny na Ukrainie. Nie dostałem pensji za pół roku gry, przestałem grać i w 2014 r. zostałem bez drużyny. W rozmowie ze znajomym z Polski okazało się, że jest możliwość odbycia testów w Koronie Kielce. Przyjechałem do Polski. Dwa tygodnie byłem na obozie i testach. Dzięki Bogu dałem sobie radę, podpisałem kontrakt i grałem w tym klubie przez rok. Z tej trudnej sytuacji wyszło wszystko na dobre.