Sprawdzający dopisał uwagę: "Bogate słownictwo, fatalna ortografia". Tak Edward Stachura stał się żakiem lubelskiej, katolickiej wszechnicy stopniowo zyskując sławę jako poeta oraz utrwalając reputację notorycznego nomady i autostopowicza, niefrasobliwego studenta w dżinsowej kurtce, kręconymi włosami i gitarą przewieszoną przez plecy.
Najczęściej widywało się go, jak samotnie szedł ulicą na wykłady, jak samotnie z lubością wygrzewał się na słońcu zawsze na tej samej ławce na środku KUL-owskiego dziedzińca, po lewej stronie od głównego wejścia - tak lubelski dziennikarz Mirosław Derecki zapamiętał z czasów studenckich Edwarda Stachurę (właściwie Jerzego Edwarda), poetę, prozaika, pieśniarza, wiecznego buntownika i obieżyświata. Przyszły autor powieści „Siekierezada albo zima leśnych ludzi” opiewającej ideę wolności i wewnętrznej autonomii, na KUL-u studiował krótko, zaledwie dwa lat. Mijająca w tym roku 40 rocznica jego tragicznej, samobójczej śmierci skłania do przypomnienia kulowskiego epizodu jego barwnego i niespokojnego życia.
Dlaczego Edward Stachura wybrał KUL?
Trudno jednoznacznie rozstrzygnąć, dlaczego „Sted” (pod takim pseudonimem przeszedł do historii literatury) postanowił w 1957 roku wybrać na miejsce studiów właśnie Katolicki Uniwersytet Lubelski. Podówczas mieszkał (a przynajmniej miał adres stałego zamieszkania) w Aleksandrowie Kujawskim wraz z rodzicami, którzy - po dość długim pobycie we Francji, dokąd udali się „za chlebem” po zakończeniu I wojny światowej – w 1948 roku osiedli w kujawsko-pomorskim. Do gimnazjum uczęszczał w Ciechocinku, ale ostatecznie maturę, do której dobrnął doświadczając pod drodze różnych perypetii i trudności, także wskutek ucieczek z domu i włóczenia się bez celu, w liceum ogólnokształcącym w Gdyni (obecnie: III Liceum Ogólnokształcące im. Marynarki Wojennej RP w Gdyni). Dlaczego zatem wybrał KUL?
Przywoływany już Mirosław Derecki raczej wyklucza motywy rodzinne, to jest fakt, że niedaleko Lublina, w Tomaszowicach mieszkała wtedy jego siostra i szwagier, który objął posadę dyrektora tamtejszego Państwowego Ośrodka Maszynowego. Najprawdopodobniej przeważyły racje pragmatyczne. Uczelnia ogłosiła dodatkowy, wrześniowy termin naboru na studia na Wydziale Nauk Humanistycznych, z czego skorzystał młody czupurny człowiek chcący uniknąć obowiązkowej służby wojskowej (studenci KUL nie byli do niej powoływani, jako „element” wrogi ideowo), który wcześniej próbował dostać się do Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Gdańsku-Sopocie. Nie można odrzucić innego przypuszczenia - pod koniec lat pięćdziesiątych na KUL-u studia podejmowali młodzi ludzie w różnych środowisk i regionów Polski, nie tylko z Lubelszczyzny, którzy postrzegali katolicką uczelnię jako enklawę wolności. Być może ta okoliczność miała jakieś znaczenie dla początkującego poety, buntownika i wagabundy, który miał za sobą porzucenie rodzinnego domu, konflikt z ojcem, epizod podejmowania rożnych prostych prac zarobkowych (rąbanie drewna, roznoszenie wody, prace polowe przy żniwach) i - jak napisał we własnoręcznie napisanym życiorysie znajdującym się w Archiwum Uniwersyteckim KUL - roczny okres „włóczęgi po Polsce”.
Urodził się we wschodniej Francji
Raczej nie zaskakuje fakt, że „Sted” wybrał filologię francuską. Poeta urodził się w Pont-de-Cheruy, w departamencie Isère (to miejsce wskazuje we wszystkich dokumentach znajdujących się w Archiwum Uniwersyteckim KUL), we wschodniej Francji, gdzie rozpoczął edukację w szkole elementarnej. Jak napisał we wspomnianym już życiorysie „Kiedy miałem 11 lat rodzice doszli do wniosku, że należy opuścić słodką Francję i powrócić do jeszcze słodszej Polski”. Znajomość języka i literatury francuskiej okazały się pomocne przy egzaminie wstępnym, który przebrnął z powodzeniem. Jako osnowę pracy pisemnej wybrał temat „Moja ulubiona książka”, w której zawarł kilka refleksji na temat poezji P. Verlaine’a, A. Rimbaud i G. Apollinaire’a. Praca została oceniona jako dostateczna; sprawdzający dopisał uwagę: „Bogate słownictwo, fatalna ortografia”. I tak Edward Stachura stał się żakiem lubelskiej, katolickiej wszechnicy stopniowo zyskując sławę jako poeta oraz utrwalając reputację notorycznego nomady i autostopowicza, niefrasobliwego studenta w dżinsowej kurtce, kręconymi włosami i gitarą przewieszoną przez plecy.
Żywił się suchym chlebem
Nie był to łatwy czas dla młodego poety; zwyczajnie klepał biedę. We wniosku o przyznanie stypendium „żywnościowego w formie całodziennego utrzymania” skierowanym „do Rektoratu KUL” w rubryce „Dokładniejsze uzasadnienie prośby” napisał: „Prośbę motywuje dosłownie tragiczną sytuacja. Żadnej pomocy znikąd się nie spodziewam oprócz nędznych honorariów za wiersze. Mieszkam „na waleta” w akademiku UMCS-u. Nie posiadam również kart żywnościowych. Od dwóch dni żywię się suchym chlebem ze stołówki. Nie ma w tym ani odrobiny przesady”. Kiedy rok później składał taki sam wniosek w tej samej rubryce zamieścił zwrot „Wstydzę się”. W obu przypadkach jego prośba został rozpatrzona pozytywnie; zamieszkał w akademiku męskim przy ul. Sławińskiego (obecnie : Niecała 8). Nie miał pomocy ze strony rodziny; wprawdzie w jednej z ankiet zachowanych w aktach personalnych napisał, że jest na „utrzymaniu brata”, ale jego ojciec Stanisław pismem z dn. 4 maja 1959 r. stwierdził, że „Niniejszym zaświadczam, że Syn mój […] nie otrzymuje ode mnie żadnej pomocy pieniężnej i materialnej”. Swój budżet zasilał wygranymi w pokera.
Błogosławiona bądź łaźnio
Do studiów specjalnie się nie przykładał; niepokorny i artystyczny styl życia poety miał wpływ na efekty jego uniwersyteckich działań. Nie stronił od kieliszka, czasami wdawał się w awantury w miejscach publicznych (dwukrotnie wszczęto przeciwko niemu postępowanie dyscyplinarne za niewłaściwe zachowanie; nie zostały one zakończone z powodu przerwania studiów). Dużo podróżował. „Tak, jak dworzec był moim nocnym, zimowym hotelem, tak łaźnia przygarniała mnie dniem”, napisał w stworzonym w tamtym okresie wierszu „Błogosławiona bądź, łaźnio” („Kamena”, nr 21, 15 XI 1959). Często opuszczał zajęcia, chociaż niektóre nieobecności na nich były usprawiedliwione. I tak np. redakcja dwutygodnika „Współczesność” pismem z dn. 18 grudnia 1958 roku poprosiła o usprawiedliwienie jego nieobecności na zajęciach w dniach 24 i 25 listopada. „W tych dniach – czytamy, odbywały się w naszej redakcji posiedzenia Teatru Poezji, na które zaprosiliśmy pana E. Stachurę”. Podobne zaświadczenia wystawiała redakcja „Przeglądu Kulturalnego” („przybył on na nasza prośbę do Warszawy celem omówienia jego twórczości poetyckiej”) i redakcja „Kierunków” (bez podania celu zaproszenia). Z egzaminami szło mu różnie. Jak dowiadujemy się z kart egzaminacyjnej w sesji letniej 1958/59 język rosyjski i ćwiczenia z języka francuskiego zaliczył na ocenę bardzo dobrą, zaś etykę i historię literatury francuskiej na niedostateczną. Ten ostatni przedmiot okazał się dla niego prawdziwą rafą; oblał go na I roku, także na egzaminie poprawkowym. Ponieważ nie mógł repetować pierwszego roku (zabraniał tego regulamin studiów) został skreślony z listy studentów. W tej sytuacji ponownie przystąpił do egzaminu wstępnego, został przyjęty i rozpoczął studia na nowo. W rezultacie w ciągu 2 lat, borykając się z historią literatury francuskiej zaliczył I rok studiów i jak czytamy w jego karcie studenckiej „przeszedł na drugi rok studiów”. Nauki jednak nie kontynuował, wskutek czego „Decyzją Dziekana z dnia 12 XI 1959 r. został skreślony z listy studentów z powodu niepodjęcia zajęć w bieżącym roku akad.”
Wzruszony wrażliwością
Będąc studentem przede wszystkim czuł się artystą, poetą, pisarzem. Koncentrował się, wręcz egotycznie, na swojej twórczości „O czym pisać? - stawiał pytanie, aby natychmiast odpowiedzieć „O wszystkim”, wyrażając ideę, że poezja przepełnia, ogarnia wszystko. „Do sformułowania tej prawdy powoli doprowadziło mnie widziane, słyszane, przebyte, przeczute, przewrażliwione, przeklęte i błogosławione, z rzadka tu i tam przeczytane”. To przeświadczenie zawarł w tytule i treści swojej książki „Wszystko jest poezja”.
Do kulowskiego okresu poeta powracał w swoich utworach wspominając różne osoby i miejsca, w których przebywał „pisząc wiersze, latem w łazience, zimą w izdebce kuchenek gazowych, w kulowskim akademiku na ulicy Sławińskiego w Lublinie” („Wszystko jest poezja”). W przywoływanym już życiorysie określił KUL jako miejsce, „gdzie doskonała dobroć kilku osób wzruszyła mnie do głębi”. To sformułowanie niech będzie podsumowaniem tekstu na temat związku tego ważnego dla swego pokolenia i nieco zapomnianego dzisiaj poety z naszą Alma Mater.