Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Mój ojciec był legionistą

To był dom, gdzie liczył się Bóg, honor i ojczyzna. We wtorki i czwartki mówiło się po francusku, a gdy radziecki generał podarł książkę Orzeszkowej, mówiąc, że to „dupnaja bumaga”, dostał po gębie. O swoim ojcu legioniście Piłsudskiego opowiada jego syn Wojciech.

To wówczas Jan dla swojej rodziny zaczął budować dom. Najpierw w dzielnicy Dziesiątej, która wówczas była dosyć modna, ale jego przyjaciel wiceprezydent Lublina Bolesław Liszkowski namówił go, by kupić działkę w parcelowanym majątku na Czechowie. – Obaj się dogadali i kupili działki obok siebie, na których ojciec zaprojektował dom bliźniaczy dla nas i prezydenta. Wprowadziliśmy się tutaj w 1938 roku – opowiada pan Wojciech.

Rok później wybuchła wojna. W domu po drugiej strony ulicy utworzono posterunek niemieckiej policji oraz siedzibę gminy Konopnica. – Wiadomo, że pod latarnią najciemniej, więc ojciec będąc łącznikiem AK, przyjmował u nas w domu różnych ludzi. Sam wówczas był kasjerem w mleczarni przy ulicy Kapucyńskiej – opowiada pan Wojciech.

Wraz z okupacją nastały ciężkie czasy, ogród zamieniono na warzywniak. Nawet na trawniku przed domem posadzono ziemniaki.

 – Wojna to był ciężki czas, a jej zakończenie wcale naszej rodzinie spokoju nie przyniosło. Pamiętam, jak Rosjanie wyzwalali Lublin to w pierwszych dniach, gdy weszli do miasta w naszym domu zatrzymał się sztab z radzieckimi generałami. Byliśmy z ojcem poza domem, a gdy wróciliśmy panowało wielkie poruszenie. Szyba w biblioteczce w salonie była rozbita i po domu walały się kartki książek. Mama akurat była w ogrodzie, gdy wróciła do domu i zobaczyła taki widok, zapytała jednego z generałów, dlaczego podarł wydawnictwo Orzeszkowej. Usłyszawszy, że była mu potrzebna „dupnaja bumaga”, nie wytrzymała i sprała go po gębie. Dla niej było nie do pojęcia, że można z książki robić papier toaletowy. Później ojciec usłyszał, że ma strasznie srogą żonę. Na szczęście sztab wyniósł się od nas po dwóch dniach i przeniósł do willi na ul. Ogrodowej – wspomina pan Wojciech.

Kiedy wojna się skończyła, Jan Papież dostał pracę w Krajowej Radzie Narodowej w wydziale wojskowości. Szybko jednak zorientował się, że z zasadami, jakim hołdowali legioniści, nie ma to nic wspólnego. – Ojciec zastanawiał się, jak się z tej pracy wycofać, by nie zostać aresztowanym. Wpadł wówczas na pomysł tworzenia hufców Świt. Była to zkoszrowana organizacja, która skupiała sieroty chłopców i dziewczęta, ucząc ich konkretnych zawodów, a w piątki i soboty młodzież odbywała szkolenia wojskowe. To pozwoliło ojcu oderwać się od instytucji wojskowych, choć nie odciąć – mówi pan Wojciech.

Sytuacja w powojennej Polsce gęstniała. Coraz częściej zdarzały się aresztowania, ludzie znikali bez śladu, wszędzie szukano wrogów. W 1949 roku Jan dostał informację od swego przyjaciela, że tego dnia chcą go aresztować. – Aresztowania odbywały się zwykle w drodze do pracy lub podczas powrotu do domu. Informację ojciec otrzymał przed południem, szybko zwinął ze swego biurka, co mógł i wyszedł. Kiedy wszedł do domu, zrobił mamie straszliwą awanturę. Nie rozumiałem, o co chodzi. Kiedy krzyki ucichły, zajrzałem do pokoju, a rodzice stali przytuleni i płakali. Na podłodze stała spakowana torba. Nie rozumiałem wtedy, że to awantura na pokaz, by słyszeli sąsiedzi, że ojciec pokłócił się z matką i nas opuścił. Taka była oficjalna wersja. Prawdę poznałem dwa lata później. Ojciec wyjechał w góry w swoje rodzinne strony, gdzie miał wiele możliwości ukrywania się. Zaczął się czas, gdy nasza rodzina nie mogła być razem. Trwało to wiele lat do 1956 roku. Przez te lata może kilkakrotnie ojciec nas odwiedził w nocy po kryjomu, by nikt się nie dowiedział – mówi pan Wojciech.

Miejsce pobytu Jana próbowało ustalić też UB. Nie mogąc dać sobie rady, wyciągnęli podstępem Wojtka ze szkoły, wsadzili do samochodu i zawieźli na przesłuchanie. Syn nic nie powiedział. Skończyło się biciem do nieprzytomności. Mimo tortur niczego nie zdradził.  – Któregoś dnia w grupie lekarzy robiących obchód był także ojciec w przebraniu lekarza wojskowego. Po wejściu do sali nie podszedł do mnie lecz do innych chorych, dopiero wychodząc, zapytał, czy coś  wyjawiłem. Kiedy powiedziałem, że dokąd byłem przytomny, to nic nie zdradziłem, wiedziałem, jak  popłynęły mu łzy i powiedział ja cię stąd wyciągnę. Byłem synem swego ojca legionisty, odznaczonego krzyżem Virtuti Militari i nie wyobrażałem sobie, bym mógł postąpić inaczej – mówi pan Wojciech.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy