Ks. Kamil Zaborek z parafii Trójcy Świętej w Lublinie od 5 lat swój wakacyjny urlop przeznacza na doprowadzanie do porządku polskich cmentarzy na Kresach.
Jest jednym z kilkudziesięciu uczestników corocznych wyjazdów na Ukrainę organizowanych przez Fundację Niepodległości we współpracy z Ochotniczym Hufcem Pracy. Jedynym kapłanem w tym gronie. Przez przeszło dwa tygodnie, w warunkach zdecydowanie odbiegających od wakacji all inclusive, przywraca pamięć o tych, o których niewielu już pamięta.
- Naszym zadaniem podczas takiego wyjazdu jest uporządkowanie ok. 30 cmentarzy. Sprzątamy śmieci, karczujemy teren, niektóre cmentarze to miejsca schadzek więc przywracamy im godność - mówi ks. Kamil.
Dni na obozie w zasadzie niczym się nie różnią. - Wstajemy ok. 7. Później odprawiam Mszę św. Nigdy nikogo do udziału w Niej nie zmuszam, zachęcam. Pół godziny przed Mszą zawsze spowiadam. Później mamy śniadanie, które sami sobie robimy. Zaraz po nim wyruszamy. W autokarze wspólnie się modlimy a całą ekipę błogosławię wodą święconą, żeby nam się nic nie stało - opowiada duszpasterz.
Uczestnicy wyprawy na Wołyń najczęściej śpią w szkołach. - To najtańsza opcja - stwierdza ks. Kamil. - A poza tym w szkole zmieści się każda liczba uczestników wyjazdu.
Zarówno starsi jak i młodsi rozkładają swoje karimaty w sali gimnastycznej bądź w klasach. - Na zewnątrz: na boisku albo wśród jakichś drzew, budujemy prysznic, czyli otaczamy plandeką drzewa, bądź słupy, a powyżej zawieszamy konewkę. Ale nikt nie narzeka, nikt nie marudzi - podkreśla ks. Zaborek. - Ktoś, kto się decyduje na ten wyjazd wie, co go czeka. Czasami mówimy, że im bardziej „wołyńskie” warunki, tym lepiej.
Ks. Kamil nie żałuje poświęcanego urlopu. - To wyraz mojego patriotyzmu - zaznacza. - Chcę oddać chwałę i modlić się za osoby, które tam spoczywają. Na Kresach już nie ma Polaków, a jeśli ktoś się trafi, to najczęściej jest to starsza i niedołężna już osoba, która nie jest w stanie zadbać o te groby. Poza tym mam świadomość, że cmentarz jest dla zmarłych, ale jest wizytówką żywych. Świadczy o nas, o Polakach, że my nie zostawiliśmy tamtych ludzi. To nie jest ich wina, że zmieniły się granice, a oni zostali po tamtej stronie.
Duszpasterz dodaje też, że najprostszą rzeczą, którą Polacy mogą ofiarować swoim rodakom tam spoczywającym jest modlitwa oraz ofiara Mszy św. - Staram się więc rozbudzać wśród wolontariuszy pamięć modlitewną o tych ludziach. Chodzi mi też o otoczenie duszpasterską troską samej grupy wolontariuszy - wyjaśnia. - Podobno oblicze tego obozu się zmieniło odkąd na wyprawy jeździ ksiądz. Nabrało wymiaru duchowego. Moim zadaniem jest budowanie wspólnoty. Eucharystia i wspólna modlitwa są tym elementem jednoczącym. Dla mnie to też forma ewangelizacji, bo jest dużo rozmów, także z ludźmi, którzy z różnych powodów do kościoła nie chodzą.