1 września 1939 r. lubelskie szkoły były otwarte jak zwykle. Uczniowie zjawili się po wakacjach, ale zostali odesłani do domu.
W lipcu 1939 roku, w związku z zaostrzającą się sytuacją międzynarodową postanowiono, że w razie wybuchu wojny Lublin stanie się tymczasową siedzibą prezydenta RP, a okoliczne miasteczka – poszczególnych ministerstw.
Mimo niepokojących wieści nikt jednak nie wierzył, że wojna rzeczywiście wybuchnie, a nawet jeśli, to Lublin i tak miał znaleźć się w strefie, do której działania wojenne z pewnością nie dotrą. Nastroje mieszkańców miasta były zgoła optymistyczne.
– Ach, jakiż był zapał i entuzjazm ludzi przy kopaniu zygzakowatych rowów przeciwlotniczych. Ta akcja miała największe rozmiary na dużym placu, rogu Okopowej i Lipowej. Przychodziły tam całe kompanie pracowników ze śpiewem na ustach. Nie było dostatecznej ilości łopat i kilofów, tylu ludzi chciało robić coś, by pomóc w obronie miasta. Rosło serce lublinian, gdy żołnierze ustawili w kilku miejscach miasta działka przeciwlotnicze: na Czechowie, Tatarach i na boisku szkoły Staszica – wspomina Zdzisław Czekajski.
Już 2 września rano nad Lublin nadleciały samoloty i zrzuciły pierwsze bomby. Głównym celem była Lubelska Wytwórnia Samolotów. Mimo prób obrony, samoloty niemieckie wywołały panikę wśród personelu. Podczas ucieczki zginęło bądź zostało rannych ponad 200 robotników. Celem nalotów stały się ponadto szkoła przy ulicy Długiej oraz lotnisko sportowe w Świdniku.
W ciągu kilku dni Lublin zmienił się nie do poznania. Wszystko przez tysiące ludzi, którzy przed Niemcami uciekali na Wschód. Dworce kolejowe były zatłoczone, a wszelkie drogi nieprzejezdne. Ludzie posuwali się wolno, jakby idąc w procesji.
Kontrolę nad miastem przejęło wojsko, organizując obronę. Na jej czele stanęli wówczas gen. Mieczysław Smorawiński i płk Piotr Bartak. Rozpoczęło się formowanie w Lublinie armii. Od miejscowości nazwano ją armią „Lublin”. Wroga jednak nie udało się zatrzymać.