Kim był ów nieprzeciętnie inteligentny człowiek zapamiętany przez wielu mu współczesnych i jakie były jego związki z naszym uniwersytetem, nadto, jakie są racje, aby także dzisiaj wracać do jego postaci?
Mieczysław Grydzewski, założyciel i redaktor znanych pism literackich dwudziestolecia międzywojennego „Skamander” i „Wiadomości Literackie” - w jednym z felietonów wydawanych na emigracji pod wspólnym tytułem „Silva rerum”, a pisanych w większości w czytelni British Museum, zamieścił tekst „O Józefie Czechowiczu”.
Charakteryzując rodzinę, życie i dorobek tego awangardowego poety międzywojnia, felietonista napisał kilka zdań na temat Stanisława, starszego brata poety: „Stanisław - inteligencja nieprzeciętna - porzucił nie ukończoną szkołę średnią i wstąpił do legionistów, po czym odmówiwszy przysięgi na wierność państwom centralnym („środkowym”, jak pisał Askenazy), został zamknięty w obozie dla internowanych w Marmarosziget [powinno być: w Szczypiornie, gdzie Stanisław przebywał od lipca do końca 1917 roku - A.D.]. Nabawiwszy się gruźlicy, ciężko walczył o byt”. Kim był ów „nieprzeciętnie inteligentny” człowiek zapamiętany przez wielu mu współczesnych i jakie były jego związki z naszym uniwersytetem, nadto, jakie są racje, aby także dzisiaj wracać do jego postaci?
Urodził się niedaleko Puław
Przyszedł na świat 18 kwietnia 1899 roku w Młynkach niedaleko Puław. Jego rodzice przenieśli się do Lublina, gdzie w 1911 roku Stanisław rozpoczął naukę w Męskim Gimnazjum Filologicznym im. Stefana Batorego w Lublinie (nazywane było „Szkołą Lubelską”), które z jednej strony stawiało chłopcom wysokie wymagania i miało surowy regulamin, z drugiej zaś było miejscem, gdzie myśl niepodległościowa biła żywym i wysokim tętnem. Tak atmosferę panującą w nim scharakteryzował jego uczeń, a następnie nauczyciel, Feliks Araszkiewicz: „Paliło się we łbach od konspiracji niepodległościowej, każdy miał jakieś głębokie umiłowanie, każdy chciał jak najprędzej wziąć czynny udział w walce o niepodległość [...]. Owe tajne posiedzenia, gdzie uczono się rozbierać i składać zamek karabina, nie wiadomo, jaką drogą zdobytego […], zbiórki za miastem, […] tajemne obchody powstań […]. I te odezwy rozlepiane po murach miasta o święcie żałoby i konieczności walki z najazdem” ("Prywatne Męskie Gimnazjum imienia Stefana Batorego ("Szkoła Lubelska") w 30-lecie 1906–1936").
„Piątka” Czechowicza w gronie najlepszych
W tej dobrej szkole Stanisław kształcił umysł i charakter przez dziewięć lat. Jako młody gimnazjalista wstąpił do tajnego harcerstwa, wprowadzony w konspiracyjne działania przez kolegę z wyższej klasy, przyszłego znanego lubelskiego lekarza, legionistę i działacza niepodległościowego Jana Arnsztajna. Młody Stanisław był aktywnym druhem, jako drużynowy drużyny „Szkoły Lubelskiej” wdrażał innych w arkana niezależnego skautingu. Tak scharakteryzował jego gimnazjalną działalność kolega z ławy szkolnej Czesław Bobrowski, przyszły ekonomista, polityk, prawnik i politolog, we wzruszającym nekrologu („Stanisław Czechowicz. Wspomnienie pozgonne”), opublikowanym na łamach dwutygodnika „Przegląd Lubelsko-Kresowy”. Możemy w nim przeczytać: „Skłonności popychały go ku pracy intelektualnej, serce wołało mu, aby za oręż brał […]. Jeszcze chłopcem będąc, kradł samemu sobie godziny nauki, aby móc brać udział w ćwiczeniu „piątki”, której był komendantem. Doświtkami lub nocą odbywali chłopcy ćwiczenia na polach podmiejskich, narażeni na niebezpieczeństwo dostania się w ręce policji moskiewskiej. Za to „piątka” strzelecka Czechowicza była jedną z najlepszych”.
Nie miał łatwego życia.
Istotnie, „ciężko walczył o byt”. Jak zanotował przywoływany już Grydzewski: „Ojciec jego, woźny Banku Handlowego w Lublinie, w ataku szału chciał zamordować rodzinę, i zamknięto go w domu obłąkanych. Matka, w ciężkich warunkach materialnych, czyniła wszystko, aby dać należyte wychowanie trojgu dzieci”. Był niezwykle aktywny. Po śmierci ojca – czytamy we „Wspomnieniach ze stulecia” C. Bobrowskiego – to dziecko nędzy już w pierwszych latach gimnazjum korepetycjami pomagało matce – wdowie, sprzątaczce – w utrzymaniu rodziny”. Będąc studentem, rozpoczął pracę w redakcji „Kuriera” oraz jako nauczyciel łaciny w Żeńskiej Szkole Prywatnej Wacławy Arciszowej.
Ruszył na front
Odznaczał się wysokim poczuciem obowiązku wobec ojczyzny. Kiedy w 1915 roku do Lublina wkroczyli beliniacy (popularna nazwa żołnierzy 1. Pułku Ułanów Legionów Polskich, wywodząca się od pseudonimu dowódcy Władysława Prażmowskiego-Beliny), jako 16-letni chłopak porzucił szkolną ławę i bez wahania zaciągnął się do Legionów Polskich; nałożył suknianą maciejówkę (podówczas była nakryciem głowy żołnierzy Legionów Polskich, nosił ją także Józef Piłsudski) i ruszył na front.
Jak podaje Józef Czechowicz w pośmiertnym biogramie brata („Prywatne Męskie Gimnazjum imienia Stefana Batorego („Szkoła Lubelska”) w 30-lecie 1906–
Po powrocie z wojennej poniewierki bez trudu zdał w 1920 roku egzamin dojrzałości przed komisją egzaminacyjną powołaną przez Ministerstwo Wyznań i Oświecenia Publicznego, która - pod przewodnictwem Józefa Arlitewicza, dyrektora szkoły - uznała go „za przygotowanego do studiów wyższych”. Z zachowanego w Archiwum Uniwersyteckim KUL świadectwa dojrzałości wynika, że był znakomitym abiturientem. Jak czytamy: „sprawował się wzorowo i wykazał postępy” w większości przedmiotów „celujące”.
Dwukrotnie wybrał KUL
Jako miejsce studiów wybrał Katolicki Uniwersytet Lubelski i zapisał się na Wydział Nauk Humanistycznych. Jeszcze w tym samym roku przerwał studia (lub w ogóle ich nie podjął) i - podobnie jak wielu jego kolegów z uniwersytetu - powtórnie zaciągnął się do wojska. Z błogosławieństwem władz młodej wszechnicy lubelskiej ruszył na wojnę polsko-bolszewicką. Dostał się do niewoli w czasie bitwy pod Radzyminem, będącej jednym z najważniejszych epizodów wojny w 1920 roku i tzw. cudu nad Wisłą. Został internowany w obozie władykińskim w Rosji; kilkunastomiesięczny pobyt w surowych warunkach obozowych mocno nadszarpnął jego, i tak już wątle, wyniszczone wskutek biedy i niedożywienia, zdrowie.
Do kraju powrócił w kwietniu 1921 roku i ponownie zdecydował o studiowaniu na KUL, zmieniając jednak decyzję co do kierunku. Tym razem wybrał prawo. Starannym, odręcznie sporządzonym pismem (w szkołach uczono zapomnianej dzisiaj kaligrafii) z dnia 13 października 1921 roku zwrócił się do dziekana Wydziału Prawa i Nauk Społeczno-Ekonomicznych „o zaliczenie […] w poczet słuchaczy Wydziału Prawnego. Rok zeszły byłem na wydziale humanistycznym, który jednak, jak się okazało, nie odpowiadał memu powołaniu”. I tak znowu pojawił się w kampusie uniwersyteckim przy Alejach Racławickich 14 i z zapałem podjął studia jurydyczne. Szybko zyskał szacunek i podziw kolegów. Konrad Bielski, adwokat i literat, wspominając czasy uniwersyteckie w książce „Most nad czasem”, napisał: „Poznałem go właśnie wtedy, gdy zapisał się na uniwersytet i razem znaleźliśmy się na pierwszym roku. Miał już za sobą ten młody student kilkuletnią służbę w legionach, front, ciężkie boje oraz obóz w Szczypiornie, tyfus plamisty, niewole i tak dalej. Wyniósł stamtąd wstążeczkę z Krzyżem Walecznych, zrujnowane zdrowie i zachłanny wprost głód wiedzy i życia”.
Był prawdziwym fenomenem
Studia na KUL kontynuował do końca 1924 roku. Jak podaje karta wpisowa, uczęszczał na wykłady i na seminarium naukowe z prawa cywilnego prowadzone przez wybitnego cywilistę prof. Romana Longchamps de Bériera. Zajęcia uniwersyteckie skutecznie i spektakularnie łączył z rozwijaniem zainteresowań w zakresie literatury, filozofii i języków obcych; pisał do gazet, brał udział w literackich konwentyklach, grał na skrzypcach i w tenisa. Jak stwierdził Bobrowski: „Był prawdziwym fenomenem, zarówno gdy chodzi o dynamizm, jak i talenty wszelkiego rodzaju […]. W ciągu ostatnich lat życia Czechowicz był przedmiotem podziwu dla wszystkich, którzy się z nim stykali. Znał pięć języków nowożytnych plus łacinę i grekę. Miał absolutnie wyjątkowe oczytanie filozoficzne, precyzję i dojrzałość ostrego umysłu”. Dodać należy, że odegrał kapitalną rolę w życiu młodszego o cztery lata Józefa, autora „Poematu o mieście Lublinie”, wprowadzając go w tworzące się środowisko literackie i intelektualne Lublina. Ten, przypisując mu ważną rolę duchowego przewodnika, tak napisał o Stanisławie w znanym wierszu „Autoportret”: „[…] ze snów dzieciństwa mnie wydarł /z nudów książki szkolnej / […] brat w mundurze /taki duży/ piłsudskiego żołnierz”.
Przed śmiercią wrócił do Lublina
Niestety, studiów, jak i innych podjętych przedsięwzięć, nie ukończył. Wprawdzie jeszcze 29 grudnia 1924 roku prorektor poświadczał, że „Stanisław Czechowicz […], słuchacz zwyczajny IV roku Wydziału Prawa i Nauk Społeczno-Ekonomicznych Uniwersytetu Lubelskiego, uskutecznił zapis na rok akad. 1924/25”, ale trawiąca jego organizm gruźlica nasiliła się. W celach leczniczych wyjechał do Zakopanego, a następnie do Merano w północnych Włoszech. Kuracja nie przyniosła oczekiwanych rezultatów; kilka dni przed śmiercią powrócił do miasta nad Bystrzycą. „Konającego niemal przewieziono z dworca kolejowego do szpitala. Raz jeszcze ujrzał zasnute deszczem ulice ukochanego miasta. W trzy dni po przyjeździe zmarł cicho jak dziecko” – zanotował Bobrowski w przywoływanym już, poruszającym i chwytającym za serce, serdecznym nekrologu. Zmarł 9 marca 1925 roku w wieku zaledwie 26 lat.
Zabrany przez śmierć – niespełniony
Należał do pokolenia tych, którzy podjęli studia na naszej Alma Mater w trudnych początkach jej funkcjonowania, kiedy Polska po zrzuceniu okowów niewoli broniła kruchej niepodległości. Wielu z nich, aktywnych i żądnych wiedzy, gorączkowo trzymających się życia, rozżarzonych ideą niepodległości, ofiarnie łączyło powinność służby Ojczyźnie z pragnieniem kształcenia się, rozwoju i poznawania. Warto zabiegać o pamięć o nich, ponieważ bez nich nasz świat, i nasza uczelnia, wyglądałby inaczej. Symbolem losu tego pokolenia studentów jest Stanisław Czechowicz, który wszechstronnie i nieprzeciętnie uzdolniony, został zabrany przez śmierć, zanim się spełnił.
Przywołując jego wyjątkową postać, wyrażam przeświadczenie, że nasza wspólnota akademicka, szczególnie organizacje studenckie i grupy skupione w duszpasterstwie akademickim winny kultywować pamięć o tym studencie, który bez wątpienia – także dziś – może być przykładem i wzorem.