Asystowałyśmy przy cesarskim cięciu. Lekarz wydobył dziecko, które nie dawało żadnych oznak życia. Popatrzył chwilę na nie i odłożył. Spojrzałyśmy na siebie i wiedziałyśmy, że nie możemy stać bezczynnie.
Kasia skończyła właśnie położnictwo, a Asia jest po piątym roku medycyny. Mimo tego, że ich wiedza medyczna była do tej pory bardziej teoretyczna, gdy znalazły się w Tanzanii błyskawicznie teorię musiały przełożyć na praktykę.
Żeby dostać się z Lublina do Mugana potrzeba około 25 godzin. Tyle zajmuje pokonanie 10 tys. kilometrów. W tym kilka przesiadek samolotowych, godziny oczekiwania na połączenie, a na koniec długa podróż samochodem. Nie zraziło to jednak Joanny Janisz i Katarzyny Wilkosz, które już drugi raz pojechały z Lublina do Afryki, by jako wolontariuszki lubelskiej fundacji Africamed pomagać w tamtejszym szpitalu.
– Afryka wciąga, a kiedy wiesz, że możesz komuś pomóc, chcesz po prostu to robić, choć na początku łatwo nie było – mówią dziewczyny.
W pierwszej chwili nie mogły uwierzyć w to, co się dzieje. Jedyne białe wśród czarnoskórych przyjmowane były z jednej strony z nieufnością, z drugiej okazano im ogromne zaufanie nie zważając na to, że wówczas żadna z nich nie miała ukończonych studiów medycznych. Miały asystować przy operacjach, uczestniczyć w badaniu i diagnozowaniu pacjentów, opiekować się chorymi, podejmować decyzję dotyczącą leczenia.
– W pierwszej chwili byłyśmy przerażone, ale kiedy człowiek znajduje się w obliczu konkretnego przypadku, jakoś działają automatyzmy i to, o czym czytało się w książkach staje przed oczyma i ruszamy do działania – mówi Joanna Janisz. Tak się zadziało pewnego dnia zaraz na początku pierwszego pobytu dziewczyn w Tanzanii.
– Asystowałyśmy przy cesarskim cięciu. Lekarz wydobył dziecko, które nie dawało żadnych oznak życia. Popatrzył chwilę na nie i odłożył. Zajął się matką, a dzieckiem nie miał kto. W całym szpitalu liczącym ponad 200 łóżek, pracuje 4 lekarzy i brakuje personelu. Przez chwilę byłyśmy w szoku, że nikt nie próbuje uratować tego dziecka. Spojrzałyśmy tylko na siebie i podjęłyśmy się reanimacji noworodka. W ułamku sekundy trzeba było przypomnieć sobie wszystko, czego uczyłyśmy się na ten temat. To była moja pierwsza w życiu reanimacja, znałam algorytmy z książki, ale nigdy nie stosowałam ich w praktyce. Kiedy po chwili dziecko złapało oddech, miałyśmy łzy w oczach. Wierzę, że to Pan Bóg poprowadził moje ręce tak, że reanimacja zakończyła się sukcesem. Dotarło do nas, że nasza obecność tu ma sens. Dziewczynka, którą uratowałyśmy wyszła ze swoją mamą po kilku dniach do domu – opowiadają dziewczyny.
Ta chwila zmieniła też wiele w postrzeganiu ich przez Afrykańczyków. Wszyscy byli wdzięczni dziewczynom za to, co zrobiły. Przestano patrzeć na nie tylko jak na białych, zaczęły być swoje, mimo innego koloru skóry.
Mugana to wioska, w której znajduje się szpital misyjny prowadzony przez siostry kanosjanki. Jedna z nich jest lekarzem i dyrektorem placówki. To i tak wielki sukces, że w ogóle udało się go zorganizować i może pomagać ludziom. Doba pobytu w szpitalu kosztuje w przeliczeniu na polską walutę 2 zł, a i tak chorzy wpisują się po 2–3 dniach, bo ich nie stać na zapłacenie takiego rachunku. Teoretycznie istnieje ubezpieczenie zdrowotne, ale mają je tylko nieliczni. Większość okolicznych mieszkańców nie jest nigdzie zatrudniona, więc i nie ma ubezpieczenia. Kiedy coś się dzieje, za leczenie trzeba zapłacić.
– Byłyśmy świadkami, kiedy wypisywali się ludzie z ciężkim zapaleniem płuc, czy innymi bardzo ciężkimi stanami. Wiele chorób, które w Polsce są uleczalne lub dzięki stosowaniu leków pozwalają na w miarę normalne życie, tam kończy się śmiercią. Np. w Tanzanii nikt nie leczy nadciśnienia, bo nie stać ludzi na leki, więc osoby takie cierpią w skrytości i nagle odchodzą. Podobnie jest z cukrzycą. W Polsce jest nie do pomyślenia, by nie uratować kogoś z takimi problemami, a kiedy przychodzą jakieś rzadkie choroby są fundacje, które zbierają środki na leczenie. W Afryce my jesteśmy taką fundacją. Lubelska Africamed zbiera datki, które przekazywane są do Afryki. Ja teraz, gdy ktoś wrzuca nam 2 zł do puszki i przeprasza, że ma tak mało, mówię, że to bardzo dużo, bo te 2 zł to doba w szpitalu, która może uratować czyjeś życie – mówi Asia.