Nie przestajemy Bogu dziękować za to, że mimo naszych upartych charakterów, dziwnych pomysłów, a nawet awantur, podczas których leciały z trzaskiem talerze, Bóg nie pozwolił się rozpaść naszej rodzinie.
Początki ich małżeństwa to także doświadczenie wielkiej straty i bólu.
– Poroniłam dwoje dzieci, traciliśmy nadzieję, że będziemy rodzicami, ale modliliśmy się o to gorąco. Z naszą wspólnotą wybraliśmy się na pielgrzymkę do Loreto na Europejskie Dni Młodzieży z intencją uproszenia dziecka. Tam w czasie jednego z czytań usłyszałam słowa: „za rok będziesz miała syna”. To słowo poruszyło moje serce. Po powrocie do domu okazało się, że jestem od sześciu tygodni w ciąży. Urodził się chłopiec, któremu daliśmy na imię Symeon, co oznacza „Bóg wysłuchał” – opowiada Beata.
Niedługo potem Beata znowu była w ciąży. Urodził się młodszy syn Beniamin. W kolejnych latach na świat przychodziły następne dzieci i wtedy poznali, że to Bóg jest panem życia i śmierci
– Narodziny maluchów zmuszały nas do szukania jakichś rozwiązań mieszkaniowych. Przy pierwszej dwójce już nie mogliśmy pomieścić się na malutkiej stancji. Marzyłam o jakimś mieszkaniu. Na spacerach widzieliśmy mieszkania na poddaszu z pięknym widokiem, ale oczywiście nie traktowaliśmy tego poważnie – mówi Beata.
Wciąż pracował tylko Piotrek, szanse na kredyt wydawały się zerowe, tym bardziej, że spodziewali się kolejnego dziecka.
– Wtedy w pracy powiedział mi mój szef, że na Czubach jest do wzięcia mieszkanie na poddaszu i czy jestem zainteresowany. Powiedziałem, że oczywiście jestem, ale z pieniędzmi to u nas słabo. Żeby tam zamieszkać, trzeba było wpłacić 10 tys. zł, resztę spłacać w ratach. Powiedziałem o tym Beacie. Gdy usłyszała, że to mieszkanie na poddaszu z widokiem, stwierdziła, że jeśli ma być nasze, Pan Bóg nam pomoże – opowiada Piotr.
Rzeczywiście udało się od rodziny pożyczyć pieniądze. Potem ktoś pomógł z kredytem.
– Byłam przed kolejnym porodem i bardzo zależało nam na czasie, żeby podpisać dokumenty kredytowe przed rozwiązaniem, bo kolejny członek rodziny wliczony do zarobków pozbawi nas zdolności kredytowej. Wszystko się udało, czuliśmy się prowadzeni za rękę – mówi Beata. Za kilka lat, kiedy miało się urodzić szóste dziecko, sytuacja się powtórzyła i udało się kupić większe mieszkanie, w którym do dziś rodzina mieszka.