Będąc dziekanem został wybrany na rektora naszej uczelni, ale po sprzeciwie władz państwowych, stanowiska tego nie objął. Jak do tego doszło? Jaki był przebieg tego wyboru?
Wobec pracowników i studentów stosowano różne formy nacisku i wdrażano rozmaite techniki operacyjne: inwigilacji, pozyskiwania lub wprowadzania do środowiska uniwersyteckiego agentów czy nawet prowokacji. Cel tych działań był precyzyjny: rozbicie katolickiego uniwersytetu poprzez zmarginalizowanie jego społecznego oddziaływania, dezintegrację środowiska akademickiego i „skolonizowanie” go ideologiczne. Jedną z form były nieustanne próby oddziaływania na proces wyboru rektora lub uniemożliwienie mu wykonywania jego zadań. Drastycznym tego przykładem było skazanie (pod sfingowanym zarzutem przestępstw dewizowych) i wtrącenie do więzienia ks. Antoniego Słomkowskiego, pierwszego po II wojnie światowej rektora, który nie zgodził się na zainstalowanie na uczelni socjalistycznych organizacji studenckich.
Zadeklarowany wróg ustroju
Inaczej została rozegrana sprawa wyboru rektora w 1965 r. W wyborze tym uczestniczył, jako urzędujący dziekan Wydziału Nauk Humanistycznych, ks. W. Smoleń. Władze sięgnęły do ekwilibrystyki prawnej. Wybory zostały przeprowadzone, ponieważ wygasała kolejna, trzecia już kadencja rektora, ks. Mariana Rechowicza (na kolejną nie wyraził zgody: „Ze względu na stan zdrowia, potrzebę dłuższego wypoczynku i możliwości kuracji sanatoryjnej” – napisał do senatu). W rezultacie, na posiedzeniu 10 maja 1965 r., jak czytamy w lakonicznym protokole, senatorzy przystąpili do wyboru nowych władz rektorskich. Jako kandydat na rektora został wyłoniony większością głosów ks. docent W. Smoleń.
Dla władz komunistycznych było to ogromnym zaskoczeniem; kandydat jednoznacznie oceniany jako zadeklarowany „wróg” panującego ustroju był nie do przełknięcia. Zgodnie z mechanizmem opisanym przez S. Sawickiego, wybór rektora KUL w ocenie władz komunistycznych niewątpliwie należał do spraw „ważnych”, stąd zajmowała się tym Służba Bezpieczeństwa. Jego pracownicy uważnie „monitorowali” sytuację na Uniwersytecie, sporządzali raporty i meldunki operacyjne. Po wyborze ks. Smolenia bezpieka podjęła działania w trybie iście ekspresowym. Za pośrednictwem dyrektora Urzędu do spraw Wyznań zablokowano kandydaturę w Ministerstwie Szkolnictwa Wyższego, które sprytnie posłużyło się argumentami formalno-prawnymi. Niebawem do Lublina dotarło lakoniczne pismo podpisane w imieniu Eugenii Krassowskiej, niesławnej pamięci wiceminister szkolnictwa wyższego (firmowała wiele decyzji wysoce szkodliwych dla uniwersytetu), które stanowiło: „w oparciu o art. 22 p.6 ustawy o szkolnictwie wyższym z dnia 5 listopada 1958 r. […] oraz §11 Statutu Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego nie zatwierdza uchwały Senatu KUL z dnia 10 maja 1965 r. w sprawie wyboru rektora tej Uczelni”. Przywołany paragraf przedwojennego statutu (został zatwierdzony przez W. Świętosławskiego, sanacyjnego ministra Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego), rozpoczynał się frazą: „Senat wybiera Rektora spośród profesorów zwyczajnych”. Przywołanie przepisu z przedwojennego statutu okazało się zabiegiem przebiegłym, wręcz machiawelicznym: wyłoniony przez senat kandydat na rektora ks. Smoleń podówczas był docentem. Wobec formalnego sprzeciwu władz nie mógł objąć stanowiska. W rezultacie senat, na kolejnym posiedzeniu wybrał nowego rektora. Został nim ks. Wincenty Granat, dziś kandydat na ołtarze, który w historii naszej Alma Mater zapisał się jako rektor odważnie broniący autonomii uniwersytetu i bitych - w czasie wydarzeń marcowych - studentów; to jednak zupełnie inna historia.
Pamięć trwalsza niż rzeczy
Ostatecznie KUL z opresji komunistycznej wyszedł zwycięsko, władzy komunistycznej nie udało się złamać i podporządkować ideowo Uniwersytetu, który stał się wyspą wolności, jedyną jak wyrażał to powtarzany slogan, od Berlina do Władywostoku. Stało się to dzięki jego ludziom, nieugiętym profesorom i studentom, którzy mimo ogromnych nacisków i presji, pozostawali wierni niezmiennym zasadom i wartościom. Do grona tych osób bez wątpienia należał Władysław Smoleń, którego życiorys wykazuje stałość i pewność obranej drogi. Od czasu zatrudnienia związał się z naszą uczelnią, gdzie można było, choćby za cenę wielu wyrzeczeń i więcej niż skromnego poziomu życia, prowadzić badania, poszukiwać prawdy bez składania w publikacjach i w salach wykładowych rytualnej daniny reżimowi i obowiązującej doktrynie. Na naszym Uniwersytecie pozostawił wiele trwałych śladów swojej obecności. Jego osobę przypomina także przekazana przez niego kolekcja pięknych i barwnych „Nikiforów”, ulokowana w magazynie muzeum i cierpliwie czekająca na swoją wystawę.