Będąc dziekanem został wybrany na rektora naszej uczelni, ale po sprzeciwie władz państwowych, stanowiska tego nie objął. Jak do tego doszło? Jaki był przebieg tego wyboru?
Kilka dni temu, w przerwie pomiędzy zebraniem kolegium rektorskiego, przyjęciem interesantów a lekturą codziennej porcji dokumentów, zajrzałem do magazynu Muzeum KUL. Od lat jest on ulokowany niedaleko rektoratu, na trzecim piętrze wschodniego skrzydła historycznego budynku głównego, oddzielonego dawnym wirydarzem (niestety jest niedostępny dla publiczności) od kościoła akademickiego.
Każdy przedmiot ma swoja historię
To interesujące miejsce, gdzie w kilku zabezpieczonych pomieszczeniach bez dostępu światła dziennego są rozlokowane piękne artefakty dostępne jedynie dla studentów i profesorów historii sztuki: obrazy, rysunki, rzeźby świętych w drewnie, ryciny, patynowane lichtarze, porcelanowe filiżanki, srebrne sztućce. Można tam natrafić na liczne osobiste pamiątki po darczyńcach. Wszystkie te skarby są porozwieszane na ścianach, pieczołowicie poukładane w szafach, regałach i na podłodze. Na pierwszy rzut oka, trochę taki artystyczny Tuwimowski „Cicer cum caule, czyli groch z kapustą”. Każdy z tych przedmiotów habet sua fata - ma swoją historię, każdy z nich prowokuje do pytania o pochodzenie, o okoliczności w jakich powstał i trafił do naszego muzeum, o poprzednich właścicieli. Innymi słowy, skłania do pytań o kojarzone z tymi rzeczami osoby.
Prace Nikifora na KUL
Wśród wielu przedmiotów porozkładanych na jednym z magazynowych stołów (jak wszystko, mebel także ma wartość muzealną i artystyczną) moją uwagę zwrócił obrazek, oprawiony w prostą drewnianą ramkę. Mały, wielkości kartki z zeszytu szkolnego obrazek, wykonany w technice akwarelowej na papierze w ekspresyjnych kolorach przedstawia św. Mikołaja we wschodniej konwencji i hieratycznej, to jest pełnej dostojeństwa i patosu pozie, w ozdobnej mitrze z biskupim pastorałem, podtrzymywanym lewą ręką. W tle ukazana jest cerkiew z dachem pokrytym drewnianym gontem, z dwiema wieżami zwieńczonymi małymi kopułami (charakterystyczny element architektury cerkiewnej symbolizujący niebo, Boga, świętych i świat anielski) i krzyżem. Piękny! Tak, bez wątpienia, jest to praca Nikifora (wł. Epifaniusz Drowniak), genialnego samouka łemkowskiego pochodzenia, bezdomnego żebraka i pogardzanego początkowo artysty „naiwnego”, tak docenianego przez Zbigniewa Herberta, który w wierszu pt. „Nikifor” tak charakteryzował jego sztukę i warsztat: „w blaszanym pogiętym pudełku /mieszkają okruchy tęczy /barwne kamyki /z których Pan Bóg /zrobił mozaikę ziemi. „Św. Mikołaj” wraz z innymi czternastoma pracami o tematyce religijnej od lat „odpoczywa” w magazynach muzeum naszej uczelni.
Zainteresował się nim na długo przed modą
Jak te akwarele trafiły na KUL? Otóż kolekcja piętnastu obrazów została wielkodusznie podarowana (podobnie jak specjalistyczny księgozbiór, materiały dokumentacyjne naukowo-badawcze i obiekty sztuki i zabytków) w latach 80. ubiegłego stulecia przez ks. prof. Władysława Smolenia. Fascynacja sztuką ludową i pracami malarza z Krynicy to jeden z charakterystycznych rysów osobowości Księdza Profesora, (zainteresował się Nikiforem najprawdopodobniej w latach 40., zanim jeszcze krynicki artysta został wpuszczony „na salony”, zyskał międzynarodową sławę i stał się „modny”), któremu chciałbym te gawędę poświecić. We wspomnieniach współpracowników i uczniów jawi się jako człowiek rzetelny, skromny i skupiony na swojej pracy. Jako humanista z troską zabiegał o właściwe miejsce dla pomników kultury narodowej, jako muzealnik i historyk sztuki z upodobaniem zajmujący się gotykiem stał się cenionym ekspertem w zakresie ochrony i konserwacji zabytków oraz dzieł sztuki sakralnej. Należał - jak to ujął ks. prof. B. Przybyszewski - „do rzadkich historyków sztuki, którzy z predylekcją zajmują się sztuką ludową”. Promował twórczość malarza z Krynicy, „wylansował” drewniane, odznaczające się prostotą form rzeźby Antoniego Rząsy. Sięgał do sztuki ludowej i współczesnej, „aby pokazać sakralne continuum widzenia tego, co niewidzialne” (prof. A. Gieysztor). Znacząco przyczynił się do zwiększenia i uporządkowania zbiorów Muzeum KUL.
Kicz w kościele jest grzechem
Tak zapisał się w historii naszego uniwersytetu, śladowo także w moich wspomnieniach, ponieważ miałem możliwość uczęszczania na jego wykład zatytułowany „Historia sztuki” realizowany na wydziale teologicznym. Było to pod koniec lat 70.; na zajęciach pojawiał się punktualnie, dostojny, nienagannie ogolony i ubrany, niezmiennie w ciemnym garniturze i koloratce lub w białej koszuli z kołnierzykiem wyłożonym na czarny sweter (w tamtym, posoborowym czasie, niektórzy księża profesorowie tak się nosili - był to, jak mawiano „niemiecki styl”). Do wykładu był zawsze przygotowany, mówił bez notatek, żywo chociaż poważnie, całkowicie panując nad materią i audytorium. Czasami, ze znawstwem odnosząc się do literatury z zakresu kilku powiązanych dziedzin od teologii po literaturę piękną, ze swadą robił erudycyjne dygresje, a to o kolorach rysunków Nikifora, a to o konstrukcji zrębowej siedemnastowiecznego drewnianego kościoła św. Antoniego w rodzinnym Męcinie, a to o rysach na prawym policzku Matki Boskiej na obrazie na Jasnej Górze, a to o maszkaronach na fasadzie katedry Notre Dame w Paryżu. Podkreślał pokrewieństwo sztuki i religii, znaczenie piękna w liturgii, kicz w kościele – zaznaczał – jest grzechem.
Wykształcony w Krakowie
Kiedy i jak trafił na KUL? Pochodził z Sądecczyzny, tam w małym Męcinie niedaleko Limanowej przyszedł na świat, w roku kiedy wybuchła straszna wojna, zwana pierwszą światową. Szkoły średnie typu klasycznego ukończył w Tarnowie, gdzie odbył także studia filozoficzno- teologiczne w seminarium duchownym i otrzymał, w rok przed wybuchem II wojny światowej, święcenia kapłańskie. Studia teologiczne kontynuował po wojnie na najstarszym w Polsce Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego (został zamknięty przez władze komunistyczne w 1954 r.), zdobywając szlify naukowe i doktorat pod okiem znamienitych uczonych, jak ks. prof. Konstanty Michalski (filozof, światowej sławy mediewista, rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego) czy Marian Morawski (wytrawny znawca problematyki ekumenizmu i teologii dogmatycznej, zamordowany w Auschwitz). Na tym nie poprzestał, pracując już jako prefekt szkolny - podjął studia na Wydziale Filozoficznym UJ w zakresie historii i historii sztuki, uzyskując kolejno magisterium, a następnie doktorat. Słuchał m.in. takich koryfeuszy nauki jak Władysław Konopczyński (historyk, współtwórca i pierwszy redaktor naczelny Polskiego Słownika Biograficznego czy Roman Grodecki (uznany znawca historii średniowiecza). Paralelnie do studiów podejmował odpowiedzialne zadania w swojej macierzystej diecezji; został mianowany dyrektorem Muzeum i Archiwum Diecezjalnego w Tarnowie; na tym stanowisku wykazał się niezwykłą energię i zdolnościami organizacyjnymi przy gromadzeniu i konserwacji zbiorów, a przede wszystkim nowatorstwem i świeżością w zakresie ekspozycji zabytków i dzieł sztuki, co budziło, jak pisał znany historyk sztuki z Krakowa prof. Michał Walicki, „najwyższe uznanie wśród ogółu naukowców i muzeologów”.
Wzbogacił zasoby Muzeum
W Lublinie pojawił się pod koniec lat 50., już jako intelektualnie i życiowo ukształtowany człowiek. Miał za sobą przeszło czterdzieści lat, rzetelne i interdyscyplinarne studia, dwa doktoraty i niemałe doświadczenie w dziedzinie muzealnictwa i konserwacji zabytków. Z marszu włączył się w rytm życia uniwersyteckiego. Objął kierownictwo nowo utworzonej katedry sztuki kościelnej, prowadząc ją przez lata. Jako posłannictwo traktował ideę ochrony zabytków. Kontynuował badania naukowe, po habilitacji przeprowadzonej w Uniwersytecie im. A. Mickiewicza w Poznaniu na podstawie dysertacji „Ołtarz Wita Stwosza w Krakowie na tle polskich źródeł literackich”, otrzymał stopień naukowy docenta. Równolegle z zajęciami dydaktycznymi podejmował działalność organizacyjną; pełnił wiele funkcji w tym, przez dwa lata, dziekana Wydziału Nauk Humanistycznych. Z jego inicjatywy utworzono katedrę konserwacji teoretycznej i technologii dzieł sztuki. Został także powołany na stanowisko kierownika Muzeum Uniwersyteckiego KUL, z ogromnym dla tej instytucji pożytkiem. W czasie jego kadencji dyrektorskiej znacznie wzrosły zasoby Muzeum - mocno uszczuplone i zniszczone w czasie wojny, a potem na nowo odtwarzane i fachowo porządkowane. W ostatnim okresie swego życia zdołał, dzięki osobistym kontaktom i wytrwałym staraniom, pozyskać dla Muzeum niezwykle cenną kolekcję Państwa Olgi i Tadeusza Litawińskich z Zakopanego (o której już wcześniej pisałem).
Wybrany na rektora Kul stanowiska nie objął…
Będąc dziekanem, został wybrany na rektora naszej uczelni, ale po sprzeciwie władz państwowych, stanowiska tego nie objął. Jak do tego doszło? Jaki był przebieg tego wyboru? Odpowiedź na te pytanie wymaga bodajże krótkiego wywodu. Otóż w latach 60. uniwersytet działał w okrojonej strukturze, po zawieszaniu przez władze państwowe takich kierunków studiów jak prawo, ekonomia i wszystkich neofilologii; kierunki na Wydziale Nauk Humanistycznych utraciły prawo doktoryzowania. Uniwersytet, mimo posiadania statusu uczelni prywatnej utrzymywanej całkowicie ze środków społecznych, był zobowiązany do stosowania ówczesnego prawa, którego część miała „powielaczowy” charakter (ironiczne określenie różnego rodzaju okólników, rozporządzeń, instrukcji i wytycznych, produkowanych na masową skalę przez biurokrację PRL-u; w rezultacie odbity na maszynie świstek papieru mógł mieć znaczenie większe od obowiązującej formalnie ustawy) i podlegał, jak inne uczelnie, urzędom państwowym. W państwie o charakterze totalitarnym (takim w istocie był PRL) wszystko zależało od autorytarnej decyzji urzędników państwowych, istnienie wydziałów, instytutów i kierunków studiów, zatwierdzanie awansów, nominacje profesorów, limity studentów, zezwolenia na publikacje, zgoda na zagraniczne wyjazdy i staże naukowe, przydział papieru na publikacje i materiałów budowlanych. Nominacje profesorskie często wymagały wielu lat zabiegów i starań, czasem do końca bezskutecznych. Jak przypomina Stefan Sawicki, wieloletni prorektor naszej Uczelni, pierwszy tom ważnej Encyklopedii katolickiej (jej wydawanie zakończono kilka lat temu) na pozwolenie druku czekał kilkanaście lat. Sprawy oczywiste i mało ważne, zaznaczał, załatwiało Ministerstwo Nauki, Szkolnictwa Wyższego i Techniki, ważniejsze - Urząd do Spraw Wyznań, najważniejsze i najtrudniejsze zależały od IV Departamentu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych (mający złą sławę, zajmował się walką z wrogą „antypaństwową” działalnością kościołów i związków wyznaniowych; ewidencjonował i dokumentował m.in. działalność duchowieństwa katolickiego). Oba ostatnie urzędy podejmowały decyzje na podstawie informacji dostarczonych przez pracowników rozbudowanej Służby Bezpieczeństwa. Paralelnie do tych ograniczeń administracyjno-prawnych i finansowych, począwszy od lat początku lat 50. KUL stał się przedmiotem wzmożonych działań służb specjalnych.