Aktywista miejski, współzałożyciel Lubelskiego Ruchu Miejskiego - Miasto dla Ludzi, członek Rady Dzielnicy Za Cukrownią - mówi o potrzebie zrównoważonego rozwoju i zapewnieniu komfortu życia mieszkańcom.
Ks. Rafał Pastwa: Dzielnica Za Cukrownią…
Szymon Pietrasiewicz: Jest najbardziej biedną i zaniedbaną częścią naszego miasta, to dzielnica z największymi deficytami społecznymi. Staramy się tam pracować na rzecz społeczności lokalnej, ale też zmiany wizerunku tej przestrzeni.
Aktywiści nie u wszystkich budzą pozytywne skojarzenia.
Można powiedzieć, że aktywiści sprzątają bałagan, który ktoś inny spowodował. Aktywizm jest nowym określeniem społecznika. Społecznicy stali się aktywistami, aby nie ograniczać się do mikroskali, tylko do swojego najbliższego otoczenia. Oczywiście ci wchodzą niekiedy w radykalne interakcje z władzą czy określoną grupą ludzi, prowadząc z nimi polemikę. Problemy lokalne występują w zagęszczeniu punktowym w różnych miastach na świecie, są one bardzo zbliżone do siebie - dotyczą komunikacji publicznej, drzew i zieleni, zrównoważonego rozwoju, ekologii, walki o prawa pieszych, walki o komfortowy dostęp do wysokiej klasy przestrzeni publicznej. Aktywiści miejscy uważają, że przestrzeń publiczna jest formą przedłużenia naszego mieszkania, że to przedpokój. Twierdzimy, że to, co jest na zewnątrz naszego mieszkania, również stanowi nasz dom i należy o to dbać. Chcemy, żeby ta przestrzeń była przyjazna dla wszystkich użytkowników: dla pieszych, osób starszych, rowerzystów, osób z niepełnosprawnościami, by mogli się swobodnie poruszać i przemieszczać w tej przestrzeni.
Skąd pomysł na zostanie aktywistą? Był jakiś szczególny moment?
Miałem nieco ponad dwadzieścia lat, gdy zaangażowałem się w powstanie Przestrzeni Inicjatyw Twórczych Tektura. Była to strefa - odpowiedź na brak oferty kulturalnej w rzeczywistości Lublina, odpowiedź na kryzys miejsc do samorealizacji. Ta idea zaczęła gromadzić wiele osób. To była już pewna forma aktywizmu, a pojawiły się też działania społeczne, związane z ekologią, pomocą bezdomnym.
Otwarcie na świat, podróże miały wpływ na Ciebie?
W szkole średniej wyjechałem na wymianę młodzieżową do Münster i tam zobaczyłem pierwszy raz w życiu ścieżki rowerowe. Były to lata 90. minionego wieku. Była to cała struktura, łącznie z parkingami wielopoziomowymi dla rowerów, co druga osoba podróżowała rowerem. Nie mieściło mi się to w głowie, wyglądało to jak w bajce. Gdy wróciłem do Lublina, zrozumiałem, że jest coś nie tak, że przyzwyczaiłem się do tej "patologii", gdzie muszę użerać się z samochodami, które zajeżdżają drogę, ochlapują, zabierają przestrzeń innym użytkownikom. A rowerem jeżdżę po mieście od szkoły podstawowej. Mamy lata zaniedbań w infrastrukturze. Jest to co prawda poprawiane, ale dynamika mogłaby być większa.
Spotkaliśmy się, bo już niemal na sto procent w tym roku rozpocznie się przebudowa al. Racławickich i m.in. ul. Lipowej, co wiąże się również z wycinką starych lip. Oprócz tego, znów głośno o Górkach Czechowskich.
Lublin tylko pozornie uchodzi za miasto zielone. W porównaniu z innymi miastami Polski nie jest to poziom zadowalający. Chodzi przede wszystkim o duże, dorosłe drzewa. Jedno dorosłe drzewo ma wartość dla ekosystemu ok. 1500 sadzonek. Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jaką rolę pełnią drzewa w mieście. Walka się toczy o nasze życie, zdrowie i komfort życia w Lublinie. Dorosłe drzewo dostarcza tlenu dla kilku osób w skali roku, filtruje powietrze, redukuje szkodliwe substancje i pomaga zawieszać pyły, redukuje hałas. Drzewa pozwalają zatrzymywać wodę, co w mieście pozwala zmniejszyć temperaturę powietrza w czasie upałów. Na zachodzie mierzy się wymierne zyski wynikające z faktu, że im więcej drzew, tym mniej wydatków związanych chociażby ze służbą zdrowia. Drzewa to minifabryki komfortu.
Co z przebudową al. Racławickich?
Projekt tej przebudowy zaplanowano kilka lat temu, gdy nie było takiej wrażliwości na problemy środowiskowe, klimatyczne. Nie zwracano uwagi na stare drzewa, posiadano wówczas inną wizję miasta. A naszym zdaniem, nie powinno się budować arterii zachęcających do wjazdu do centrum, wręcz odwrotnie.
Sprzeciwiacie się wycince lip?
To oczywiste, choć zgadzamy się, że nawierzchnia ulicy jest zdegradowana i wymaga naprawy. Natomiast w moim odczuciu byłaby możliwość remontu ulicy, wprowadzenia buspasów i ścieżki rowerowej bez wycinania starych drzew. Taką koncepcję przygotował architekt krajobrazu dr Jan Kamiński. Została niestety wrzucona do kosza. A była to koncepcja zupełnie nieinwazyjna. Wtedy nie brano pod uwagę przyszłości, tendencji czy zmian, jakie nastąpią pięć czy dziesięć lat później.
Górki Czechowskie…
Koncepcja zagospodarowania tego terenu przygotowana przez ratusz spotkała się z ogromnym sprzeciwem społeczności, wynikającym z obawy przed jego degradacją. Próba zabudowy Górek Czechowskich przeczy współczesnym standardom urbanistycznym, które stawiają na miasto posiadające bioróżrodne obszary o różnych funkcjach. Mówi się, że większość terenu nie zostanie zabudowana, ale obszar ten stanie się, przy obecnie planowanej skali zabudowy, prywatnym parkiem dla bloków budowanych przez dewelopera. Szacuję, że zasiedlenie tego obszaru wyniesie nawet 15 tys. mieszkańców, a przy aktualnej skali użytkowania samochodów przez klasę średnią – będzie się to równało 15 tys. samochodom wpompowanym w tę przestrzeń. Poza tym, w trakcie budowy zostanie zdegradowana część chroniona, nawet przy wzniosłych deklaracjach jej ochrony. Naturalne tereny o wysokich walorach przyrodniczych przestaną istnieć.
Skąd moda na wycinkę starych drzew w wielu miejscowościach, układanie kostki brukowej i sadzenie krzewów, które nie dadzą grama cienia?
Wpadliśmy w pułapkę rewitalizacji. Unijne pieniądze popłynęły strumieniem, a wielu włodarzy nie ma wrażliwości na określone funkcje, które pełni zieleń. Władze zamawiają projekt z fajną kostką, kilkoma ławkami, architekci realizują projekt i gotowe. Aktywiści zwrócili uwagę na ten problem m.in. we Włodawie i inwestycję mocno zweryfikowano. Drzewa na rynku ocalały. Wiele podobnych tego typu sytuacji dzieje się z niewiedzy, co jest wynikiem braku edukacji i świadomości. Ale też zabrakło mechanizmów kontrolnych w samej Unii Europejskiej, które zabezpieczałyby obszary biologicznie aktywne na terenie rewitalizowanym.