Aktywista miejski, współzałożyciel Lubelskiego Ruchu Miejskiego - Miasto dla Ludzi, członek Rady Dzielnicy Za Cukrownią - mówi o potrzebie zrównoważonego rozwoju i zapewnieniu komfortu życia mieszkańcom.
A czy Twoim zdaniem pasy jezdni w mieście nie mogłyby być oddzielone drzewami albo chociaż łąkami? Latem, gdy się skosi trawy, to palące słońce obraca wszystko w pustynię. Komu to służy? Chyba nie kierowcom?
Drogowcy polscy mają zakodowane, że w zasięgu wzroku kierowcy nie powinny się znajdować żadne elementy, które mogłyby go rozpraszać lub ograniczać. I tak: Zarząd Dróg i Mostów w Lublinie jest jednostką samodzielną, ale podległą prezydentowi Lublina. Według ZDiM drzewa w pasie ruchu drogowym to ograniczenie widoczności i niebezpieczeństwo w razie kolizji czy wypadku. To wbrew badaniom, które pokazują, że drzewa w pobliżu jezdni powodują spowolnienie ruchu, wyciszenie, nie mówiąc o cieniu i pozytywnych konsekwencjach dla przedłużania żywotności asfaltu.
Dlaczego nasi włodarze nie chcą być europejscy w tym względzie?
Brakuje tu edukacji i wrażliwości. Brakuje też wsłuchania się w głos mieszkańców, często lepiej wykształconych i lepiej znających trendy europejskie i światowe. Pomija się też ekspertów, społeczników i aktywistów.
Urzędnicy, radni miejscy – podróżują przecież? Obserwują…
Często mówię radnym, że są radnymi określoną kadencję, dwie, a podejmują niekiedy decyzje, z którymi będziemy żyć do końca życia. Mamy często do czynienia z krótkofalowym myśleniem, nieperspektywicznym. Mam wrażenie, że politycy boją się podejmować odważnych i nowatorskich rozwiązań, bo chronią swoją strefę komfortu.
Lublin, miasto kultury ma ambicje ściągać coraz więcej turystów, ale kostka, beton i brak drzew też świadczą o naszej kulturze…
Teraz nie chodzi o przyciąganie turystów. My walczymy o to, by ludzie pozostali w tym mieście. Mamy ujemny przyrost naturalny, a ludzie chcą mieszkać w miastach przyjaznych, gdzie dziecko można zaprowadzić do żłobka lub przedszkola bez kolejek, chcą mieć przestrzeń, gdzie będą mogli komfortowo spędzić czas wolny, spotkać się z przyjaciółmi. Firmy, które inwestują w miastach, patrzą na to, czy pracownicy w danym mieście będą mogli się dobrze czuć i mieć gdzie spędzać czas wolny. Miasto więc powinno priorytetowo myśleć o swoich mieszkańcach, bo oni są kapitałem społecznym i płacą podatki, finansują również te wszystkie inwestycje.
Jeśli miasto nie jest przyjazne dla mieszkańców?
Jeśli przestrzenie nie są atrakcyjne, to ludzie uciekają z zamieszkaniem poza miasto, a to wspiera proces rozlewania się miast. W konsekwencji mamy długie dojazdy do pracy, korki, zanieczyszczenie, coraz droższe mieszkania, bo dociągnięcie infrastruktury jest kosztowne. Poza tym, jeśli wiele osób ucieka aż poza granice administracyjne, to płacą podatki w gminach ościennych. Traci na tym samo miasto.
A co ze smogiem? Nie mówimy o tym problemie wiosną i latem…
To problem złożony. Przeznaczono 1 mln zł na wymianę pieców w tym roku, ale to nic w porównaniu z Krakowem, który przeznaczył na to 185 mln. Ale problem jest też gdzie indziej. Dobry piec też będzie zanieczyszczał środowisko, bo problem leży w tym, czym palimy. Biedni ludzie palą byle czym, w najlepszym przypadku tanim węglem. Idealnym rozwiązaniem byłoby podłączenie ich do ciepła systemowego, czy do centralnego ogrzewania lub gazowego. Jednak to ze względów ekonomicznych ci ludzie palą słabym opałem. Tam gdzie jest największy smog, tam zazwyczaj jest największe zagęszczenie problemów społecznych. W tych obszarach są też nieuregulowane stany własności, a wtedy ciężko podłączyć ogrzewanie centralne np. do kamienicy. Potrzeba systematycznej edukacji, wdrażania tych systemów i wspierać tych, których nie stać na opał, bo będą palić tym, co zdobędą. To złożona sprawa. Nie ma jednoznacznego rozwiązania.