"Ile razy Bóg wstąpi do serca waszego, to stanie się jaśniej i smutek się rozwieje" - mówił założyciel służebniczek, które - idąc za tą radą - w Lublinie pracują od 35 lat, w Polsce - od 170.
Obserwując ludzi, bł. Edmund Bojanowski chciał im pomagać. - Wiedział, że zacząć trzeba od dzieci. Był przekonany, że nasilająca się germanizacja zabierze kolejnym pokoleniom poczucie polskości i zniszczy tradycję i kulturę polską, jeśli nie zacznie się od najmłodszych pokazywać im piękna rodzimej historii i kształtować postawy patriotyzmu - mówi s. Maria Opiela, służebniczka dębicka.
To jednak nie wystarczało. Edmund chciał, by dzieci nie tylko miały opiekę, ale i zapewnioną przyszłość, co mogło dać im podstawowe wykształcenie i nauka konkretnego zawodu czy umiejętności prowadzenia domu i gospodarstwa. Bliska stała mu się powstała wówczas idea ochron, czyli takich miejsc, gdzie właśnie chronić się będzie dzieci od niebezpieczeństw i wykolejenia moralnego.
- Bojanowski zdawał sobie sprawę, że właśnie na wsi jest najwięcej polskości w tradycjach i zwyczajach, ale tu też panuje największa bieda, która często prowadzi do wykolejenia ludzi. Nie mając żadnych umiejętności i zajęć, szczególnie w okresie jesienno-zimowym, zarówno młodzi, jak i starsi chodzili do karczmy na zabawy i pijaństwo. Dlatego Edmund zakładał kluby czytelnicze, gdzie można było przyjść posłuchać ciekawej książki, nauczyć się pisać i czytać czy uczestniczyć w jakimś ciekawym wykładzie. Żeby jednak dotrzeć do starszych, musiał zacząć od dzieci - tłumaczą siostry.
Bł. Edumnd Bojanowski.W swojej rodzinnej miejscowości założył więc ochronę dla dzieci, które spędzały tu dzień, podczas gdy rodzice pracowali. Do opieki nad maluchami zatrudniał wiejskie dziewczęta, które znały realia życia i potrzeby. - Gdyby do pracy przyszły ziemianki, trudno byłoby im zrozumieć realia życia chłopstwa, co mogłoby budzić konflikty. Ważne było więc, by ludzie jednego stanu służyli sobie pomocą, wspólnie osiągając wyższy poziom edukacji, o co dbał sam Edmund - mówi s. Maria.
Szybko się jednak okazało, że zatrudnione dziewczęta często się zmieniały, wychodząc za mąż, bądź były wzywane do innych obowiązków przez rodziców. Jasne się stało, że dzieci potrzebujące stałości w wychowaniu muszą być powierzone komuś, kto będzie gotowy oddać im całe swoje życie. Tak zrodziła się myśl powołania zgromadzenia, które służyło będzie tej sprawie. Po wielu godzinach modlitwy, rozmów z kapłanami i konsultacjach z biskupem poznańskim Ledóchowskim E. Bojanowski stał się założycielem Zgromadzenia Sióstr Służebniczek Najświętszej Maryi Panny, których zadaniem była opieka nad dziećmi i ich wychowanie, troska o chorych i praca. Tak jest do dziś, a do tej pracy Pan Bóg nieustannie pociąga dziewczęta.
S. Kanizja:
- Pochodzę z Gdańska, gdzie w parafii św. Józefa pracowały siostry służebniczki. Była tam całodzienna adoracja Najświętszego Sakramentu. Miałam koleżankę, która codziennie rano, idąc do pracy, wstępowała tam na modlitwę. Któregoś razu zaproponowała mi, że zna takie siostry i może byśmy poszły je odwiedzić. Zgodziłam się. Bardzo mi się podobało. Panowała tam zawsze wielka radość i odczuwałam taką lekkość w sercu. Fascynowało mnie oddanie sióstr Panu Jezusowi i ich praca na rzecz innych. Chodziłyśmy tam przez kilka lat w wolnych chwilach, by się z siostrami spotkać, porozmawiać, coś pomóc, gdy trzeba było. Nigdy jednak żadna siostra nie zapytała, czy myślę o zgromadzeniu. We mnie jednak rosło przekonanie, że to moje miejsce. Jestem w zgromadzeniu już 47 lat.
S. Maria Loyola:
- Pochodzę z okolic Limanowej. Historia mojego powołania sięga szkoły podstawowej. Wówczas moja mama leżała w szpitalu w jednej sali z siostrą zakonną. Gdy ją odwiedzałam, rozmawiała ze mną także siostra, która mnie zafascynowała swoim podejściem do cierpienia i do mnie, wówczas młodej dziewczyny. Jednak kiedy mama wyzdrowiała, nasz kontakt się urwał. Kończyłam VIII klasę, a że dobrze się uczyłam, moja dyrektorka powiedziała, że mam zgłosić się w liceum w Limanowej i wszystko już tam załatwione. Byłam bardzo zdziwiona. W tym czasie w mojej parafii była niedziela powołaniowa i spotkanie dla dziewcząt. Miałam tysiące pytań. Po spotkaniu podeszła do mnie siostra i zapytała, czy myślę o zgromadzeniu. Powiedziałam, że tak, ale muszę najpierw skończyć szkołę. Usłyszałam, że w zgromadzeniu też można chodzić do szkoły. To było to! Odnalazłam swoje miejsce.