Byli zwykłymi mieszkańcami Kurowa, a kiedy zaczęła się wojna przyszli z pomocą swoim żydowskim znajomym ukrywając ich u siebie w domu. To państwu Gajdom Dina Rotsztein zawdzięcza życie
O wojnie mówiło się od dawna, ale wszyscy mieli nadzieję, że jednak do niej nie dojdzie. Kiedy 1 września na Kurów spadły bomby ludzie nie mogli uwierzyć w to, co się stało. Rynek tej maleńkiej podlubelskiej miejscowości zamienił się w gruzowisko. Wśród zniszczonych domów, był także ten zamieszkiwany przez Dinę Rotsztein i jej rodzinę.
Kiedy wybuchła wojna Dina miała 12 lat. Jej dotąd znany świat, nagle zniknął. Pozbawiona mieszkania rodzina radziła sobie jakoś do 1941 roku, kiedy to Niemcy utworzyli w Kurowie getto. Wiadomo było, że każdy, kto nie podporządkuje się niemieckim zarządzeniom zginie. Rodzina Diny jednak wiedziała także, że getto to również wyrok śmierci, dlatego postanowiła się ukrywać. Liczne rodzeństwo znalazło schronienie w różnych miejscach. Przed wojną Dina chodziła do jednej klasy z Zosią Gajdą. Dziewczyny bardzo się lubiły i ich rodziny się znały, dlatego, gdy przyszło decydować o miejscu schronienia, Dina miała odwagę zapukać do rodziny Gajdów. Nie pomyliła się licząc na to, że przyjdą jej z pomocą.
- Moi dziadkowie otworzyli dla Diny dom i serce. Wiedzieli, że za pomoc Żydom grozi im kara śmierci, ale nie wyobrażali sobie, że mogą odmówić pomocy. Dla nich to nie było bohaterstwo, ale zwykła ludzka przyzwoitość, która kazała wspomóc ludzi w potrzebie – mówi Joanna Kustra wnuczka Feliksy i Stanisława Gajdów.
Ludziom rozpowiadali, że mieszka z nimi przybrana córka. Ci, którzy Diny nie znali wcześniej, wierzyli, że to prawda, inni solidarnie milczeli. Cała rodzina łącznie z najmłodszymi dziećmi wiedziała, że nie wolno o Dinie mówić. Sama dziewczyna, która spisała po wojnie swoje świadectwo, zanotowała, że trzy i pół letni Władek pełnił dyżur przy oknie, czy ktoś obcy do nich nie idzie. Jeśli ktoś przychodził, Dina wchodziła pod łóżko 1,5 rocznej Sabinki, która uważała to za najlepszą zabawę.