Ani wojna, ani lata komunizmu i walki z Kościołem nie stanęły młodemu Stanisławowi na drodze do kapłaństwa. Gdy nie przyjęto go do seminarium w Tarnowie, za namową kolegi, spróbował w Lublinie. W 1956 roku wraz z 25 kolegami z roku został kapłanem diecezji lubelskiej.
W Wielki Czwartek, dzień ustanowienia sakramentu kapłaństwa, przypominamy świadectwo ks. Stanisława Łątki.
Odkąd pamięta, jego mama była przekonana, że zostanie kapłanem. On sam zresztą nie rozważał żadnej innej drogi.
Gdy myślał, że po maturze wstąpi do seminarium, radowało się jego serce i nie miało znaczenia, że dookoła w powojennej Polsce wmawiano ludziom, że wiara to zabobon. Stanisław był głęboko przekonany, że wiara to skarb, którego należy strzec i pielęgnować. Temu poświęcił całe swoje życie.
- Nasz dom był religijny, ale nie jakiś nadzwyczajny. Szczególnie mama dbała o nasze wychowanie w wierze i sama żyła w takiej zażyłości z Panem Bogiem, że nikt z nas dzieci nie miał wątpliwości, że to coś najwspanialszego, co może przytrafić się człowiekowi - opowiada ks. Stanisław.
Dom rodzinny ks. Stanisława był na przedmieściach Tuchowa. Rodzice prowadzili gospodarstwo i zakład stolarski, bo ojciec był stolarzem. Łatwo nie było. Gdy Stanisław miał 8 lat, wybuchła wojna. Wszędzie byli Niemcy, którzy w dodatku w okolicach Tuchowa robili specjalne umocnienia. W 1944 roku, gdy było wiadomo, że wojna zwycięska dla Niemców raczej nie będzie, zarządzili, że z każdej rodziny ktoś ma się stawić do kopania rowów przeciwlotniczych i przeciwpancernych.
- Z naszej rodziny miał się stawić mój starszy brat Tadeusz, ale że był ojcu potrzebny w gospodarstwie, ja miałem go zastąpić. Podałem się za Tadeusza Łątkę i wraz z innymi stanąłem do kopania rowów. Na szczęście towarzysze niedoli bardzo mnie oszczędzali wiedząc, że mam tylko 12 lat, więc nie wspominam tego jako traumatyczne przeżycie, choć rzeczywiście trzeba było się liczyć ze wszystkimi strasznymi konsekwencjami wojny - opowiada ks. Stanisław.
Kiedy Polska została "wyzwolona" przez Armię Czerwoną, przyszły czasy komunizmu, gdzie oczywiście o wolności nie mogło być mowy. Wówczas w Tuchowie założono gimnazjum i liceum, do którego Stanisław zaczął uczęszczać.
- Tam odgórnie każdego ucznia dyrektor przydzielił do jakiejś organizacji. Ja trafiłem do chyba najgorszej z możliwych, bo do Związku Młodzieży Polskiej, w dodatku wybrano mnie przewodniczącym. Nie miałem nic do powiedzenia i nie robiłem tam niczego szczególnego, a w dodatku systematycznie chodziłem do kościoła, byłem ministrantem, nosiłem pod pachą modlitewnik, z którego korzystałem. Wiem, że UB interesowało się mną i pytało dyrektora szkoły, kim ja jestem, skoro należę do ZMP i chodzę do kościoła. Nie wiem, co dyrektor odpowiadał, ale na pewno brał mnie w obronę, bo osobiście nie doświadczałem żadnych szykan - wspomina.
Po maturze złożył podanie o przyjęcie do tarnowskiego seminarium. Tego było dla UB za dużo. Aresztowano go i przydzielono do karnej kompanii, która budowała tory kolejowe w okolicach Nowej Huty.
Do seminarium w Tarnowie jednak go nie przyjęto prawdopodobnie dlatego, że był przewodniczącym ZMP w szkole i obawiano się, że będzie szpiegował na rzecz władz komunistycznych.
- Bardzo przeżyłem tę odmowę, ale i tak byłem przekonany, że Pan Bóg chce mnie widzieć w seminarium. Na jakiejś przepustce spotkałem się z kolegą, który uczył się w Lublinie i on podsunął mi pomysł, by tam spróbować. Tak zrobiłem. Pojechałem na rozmowę do Lublina, gdzie wszystko opowiedziałem księdzu rektorowi, i złożyłem podanie. On miał się skonsultować z seminarium tarnowskim i dać mi odpowiedź. Miało się wówczas odbyć spotkanie rektorów seminariów i wtedy miała zapaść decyzja co do mojej osoby. Nie odbyło się jednak, a rektor z Lublina postanowił mimo wszystko dać mi szansę i przyjąć. Tak skończyłem lubelskie seminarium i w 1956 roku z rąk bp. Piotra Kałwy otrzymałem święcenia - opowiada ks. Stanisław Łątka.