Dariusz Dutkiewicz jest bez wątpienia legendą Lublina. Czy uda mu się przetrwać czas epidemii? Możemy mu pomóc.
Gdy zapytać w Lublinie, gdzie można wymienić zamek w torbie, spodniach czy butach, odpowiedź zawsze zabrzmi jednakowo: na Zielonej.
O miejscu, gdzie da się przywrócić życie starej walizce czy zdezelowanemu paskowi, wie w Lublinie każdy. Miejscówka w centrum miasta przy Zielonej 20 od wielu lat należy do branży kaletniczej. – Zakład istnieje w tym miejscu od 1957 r. – mówi pan Dariusz Dudkiewicz, z wykształcenia technolog żywienia. – Prowadził go najpierw mój poprzednik pan Zygmunt Łazarz. Ja się przy nim przez kilka lat tu uczyłem, a potem, jak przeszedł na emeryturę, przejąłem działalność.
Klaustrofobiczne, można rzec, pomieszczenie, w którym większość miejsca zajmują torby i walizki, ma bez wątpienia swój klimat. Na ścianach oprócz obrazków z wizerunkiem Jezusa Miłosiernego można zobaczyć różne ogłoszenia z numerami telefonów. – Ludzie, widząc, że czasami ustawiają się tu kolejki, proszą o możliwość powieszenia jakiegoś anonsu, a mnie to nie przeszkadza – wyjaśnia właściciel.
Pan Dariusz przeważnie naprawia torby, ale nie brakuje klientów, którzy przychodzą z zepsutym zamkiem w kurtce czy butach. Zakład prowadzi wraz z żoną. Codziennie od godz. 10 do 18, bez względu na porę roku, siedzi w swym mikroskopijnym pomieszczeniu i oczekuje na klientów. – Teraz jest ich znacznie mniej niż kiedyś – wzdycha. – Zalewa nas tania, masowa produkcja z Chin. Ludziom przestaje się opłacać cokolwiek naprawiać. Przy aktualnych cenach można równie dobrze zepsutą rzecz wyrzucić i kupić nową.
Są jednak tacy, którzy do kaletnika z Zielonej od lat zaglądają zarówno z sentymentu do swoich starych rzeczy, jak i sentymentu do samego miejsca. Pan Dariusz, który doświadczenie w pracy ze skórą nabywał najpierw z zakładach skórzanych Buczka, na Zielonej swoim klientom szył na zamówienie przeróżne rzeczy. – Były plecaki, ale też pokrowce na whisky. Dziś już nikt tego nie robi. Ze skóry nie opłaca się szyć niczego na zamówienie, bo zarówno materiał, jak i usługa są drogie – wyjaśnia kaletnik. Czasami naprawia też siodła konne czy rękawice bokserskie.
Przez lata przychodzili na Zieloną zarówno zwykli mieszkańcy Lublina, jak i znani aktorzy i politycy. Przychodzili, by przywrócić rzeczom drugie życie, ale też by zwyczajnie pogadać. – Dziś bardzo często zdarza się, że przychodzą starsi ludzie, żeby opowiedzieć historię swojego życia, zwierzyć się, wyżalić, bo w domu nie mają z kim porozmawiać. Ja jestem obcy, nikomu nie powtórzę. Czują się bezpieczni. A czasami zwyczajnie chcą tu ze mną posiedzieć. I choć może w zakładzie do posiadówek nie ma specjalnie warunków, to jednak, zwłaszcza zimą, u pana Dariusza jest przynajmniej ciepło.
Własnoręcznie robiony piec, zapach skóry i spokój właściciela bez wątpienia przyciągają. Kilka lat temu w rozmowie z "Gościem" pan Dariusz zapowiadał, że będzie na Zielonej pracował aż do śmierci. – Mam nadzieję, że ludzie będą przychodzić, by starczyło mi na opłaty i jakieś utrzymanie.
Dziś kaletnik znalazł się w niezwykle trudnej sytuacji. Chciałby przez następne trzy miesiące utrzymać zakład, bo to jego cały świat. Dlatego postanowił prosić o pomoc. Każdy kto chciałby wesprzeć legendę kaletnictwa może wziąć udział w zbiórce na stronie zrzutka.pl.
Dariusz Dudkiewicz zapowiada, że jak tylko sytuacja zostanie opanowana, zaprasza każdego z nowymi zleceniami lub zwyczajnie w odwiedziny. - Z radością podejmę każdego klienta - zaznacza.