O swojej pracy misyjnej w Polsce mówi Anna Maria Martinelli ze Zgromadzenia Unii św. Katarzyny ze Sieny - Misjonarki Szkoły, związana z KUL i Lublinem misjonarka i tłumaczka.
Romana Wysoczańska: W jaki sposób mogłaby Siostra ocenić swój 30-letni pobyt na misji w Polsce w odniesieniu do Kościoła, życia zakonnego i powołań? Proszę o ocenę od strony pozytywnej, jak i negatywnej.
Anna Maria Martinelli: Gdy 30 lat temu przyjechałam do Polski, był to kraj, który dopiero podnosił się z ucisku reżimu komunistycznego, kraj ożywiony nadzieją i entuzjazmem godnym pozazdroszczenia. Polacy byli narodem przekonanym o swej chwalebnej przeszłości, który przeprowadził „zwycięską walkę”, ale kosztem wielkich cierpień. Była to Polska, w której widać było jeszcze długie kolejki w sklepach, a po drogach jeździły stare samochody i rozpadające się, hałaśliwe ciężarówki. Pomimo to kraj podnosił dumnie głowę i patrzył w przyszłość z nadzieją. Naród ten sprawiał na mnie wrażenie organizmu zasadniczo zdrowego, zjednoczonego i zdecydowanego, by iść naprzód, kraju o bogatych zasobach - myślę tu o imponującej liczbie kapłanów, o pełnych kościołach, o młodzieży śpiewającej piosenki oazowe, o władzach kościelnych zmierzających do odtworzenia tego, co zostało zniszczone i do wypracowania nowych form ewangelizacji. Dyskutowało się wtedy, dochodząc do konstruktywnych wniosków, o nauczaniu religii w szkole, o Akcji Katolickiej, o katolickim radiu itp. Zdumiewały mnie takie zjawiska, jak wielotysięczne tłumy pielgrzymów udające się pieszo np. z Lublina do Częstochowy. Pamiętam, jak 3 sierpnia 1990 r. szła Aleją Kraśnicką imponująca pielgrzymka do tego sanktuarium. Ludzie śpiewali, modlili się radośnie, prawie biegnąc, a przez głośnik rozlegał się głos: „Szkoda że w tym roku jest nas tak mało, bo tylko 3,5 tysiąca pielgrzymów, podczas gdy w zeszłym roku było nas dwa razy tyle!”. Przecierałam oczy ze zdumienia, nie mogłam uwierzyć w to, co słyszałam. Patrzyłam też z podziwem na łatwość poruszania się Polaków tak po Polsce (pamiętam studentki, które jechały pociągiem z Lublina do Poznania na nocne czuwanie u dominikanów!), jak i po Europie (np. autostopem do Włoch), a nawet wyjazdy do Ameryki na wakacje.
Po pierwszej euforii z odzyskanej wolności, po pierwotnej, jednoczącej wszystkich solidarności, zaczęły się pojawiać ostre podziały.
Partie o skrajnie przeciwnych poglądach zaczęły skakać sobie do oczu, oskarżając się wzajemnie, czasami w sposób uwłaczający ludzkiej godności, stawiając ludzi pod pręgierzem opinii publicznej i powtarzając w nieskończoność te same zarzuty. Niezrozumiały był dla mnie, i nadal jest, występujący często w mediach brak poważania dla ludzi z przeciwnego obozu, nawet tych, którzy sprawują władzę, a przecież zostali oni wybrani w demokratycznych wyborach! Najbardziej jednak szokujące dla mnie są wyczyny związane z bezczeszczeniem świętości, jakie w katolickim narodzie nie powinny mieć miejsca. Bolesny jest też dający się zauważyć spadek liczby powołań, jak i spektakularne odejścia z kapłaństwa czy z życia zakonnego.
Co jeszcze udało się zauważyć?
Kiedy musiałam zajmować się remontami, uderzyła mnie postawa Polaków zatrudnianych na kolejnych etapach pracy. Z reguły oceniali oni negatywnie pracę swoich poprzedników. Według nich poprzednia ekipa robiła wszystko źle, myliła się we wszystkim. Nie słyszałam, aby któryś z robotników stwierdził kiedyś: „Dobrze zrobili to, czy tamto”. A kolejna ekipa znów mówiła totalnie źle o poprzedniej, krytykując jej pracę.
Jak wyglądały początki pracy misyjnej w Polsce? Co było dla Siostry najtrudniejsze?
Nauczenie się języka polskiego i znalezienie odpowiedniego domu. Jednak bardzo mi pomogło spotkanie wielu dobrych ludzi, którzy byli otwarci, szlachetni, pomocni i wypełnili moje serce radością i nadzieją. Ogólnie patrzyli na mnie – Włoszkę z naturalną sympatią. Były również dla mnie stałą pomocą słowa papieża Jana Pawła II, które usłyszałam w Watykanie, że zgromadzenie, do którego należę, znalazłoby swoje miejsce w jego ojczystym kraju. Czułam wtedy, że wypełnię jakąś misję w Kościele, urzeczywistniając życzenie następcy św. Piotra.
Jakich rad udzieliłaby Siostra Polakom?
Powiedziałabym im, aby bardziej pozytywnie patrzyli na rzeczywistość, by umieli doceniać te wartości, które wyznają, aby ich nie zdradzali ani nie niszczyli. Mogliby też mieć więcej pokory i uznać, że inne narody także mogą mieć dobre zasady, a ich przedstawiciele być zdolnymi, kreatywnymi, twórczymi ludźmi. By nauczyli się patrzeć na siebie jako na część większej całości. Aby nie mieli kompleksów niższości ani poczucia wyższości, aby nauczyli się wykorzystywać własny potencjał ludzki, ekonomiczny, duchowy, by iść naprzód i budować lepszą przyszłość tak dla siebie, jak i dla innych.
Co Siostra myśli o starości?
We Włoszech jest mniej księży i pojawia się problem opustoszałych parafii, konieczne jest więc, aby ci, których jest niewielu, pracowali w nich do końca swoich sił. Gdy co jakiś czas wyjeżdżam z Polski do Włoch, to widzę w takich parafiach przy ołtarzu kapłanów, którzy fizycznie nie są już w stanie o własnych siłach dojść do tabernakulum. Pomagają im wówczas wierni - mężczyźni lub kobiety - nadzwyczajni szafarze Komunii św. Wierni są zadowoleni, że kapłan odprawia dla nich Mszę św. przy ołtarzu, choćby na siedząco. To nie jest unikatowy obraz, lecz prawie reguła, szczególnie w małych miejscowościach, zwłaszcza na wsi we Włoszech. Od strony społecznej uważam, że starość jest okresem życia jeszcze do odkrycia, z całym swoim bogactwem i specyfiką. Bycie wolnym od stresu i pracy, które każdego dnia przynosiły radości i smutki, zmartwienia, troski, zmęczenie, czasem niezrozumienie, ale jednak było to życie i dawało życie. W okresie senioralnym i starości można oddać czas, wykorzystać go w sposób twórczy we wszystkich obszarach. Pojawiają się wyzwania by sprostać słabościom fizycznym i chorobom, trzeba umieć spoglądać na pustkę, która powstaje wokół każdego z nas, gdy bliskie osoby odchodzą wcześniej. Myślę, że w tym wszystkim, co powiedziałam, nie ma dużych różnic między narodami. To są problemy, które wcześniej czy później dotykają wszystkich, gdziekolwiek jesteśmy.