Życiu ks. Ignacego Kłopotowskiego, założyciela sióstr loretanek, zawsze przyświecał jeden cel - doprowadzić ludzi do Boga. Jego historię w formie powieści napisała Dorota Krawczyk.
„Prasa katolicka jak misjonarz pracuje” – napisał ks. Kłopotowski w „Informatorze Kapłańskim” wydanym w przededniu wybuchu I wojny światowej. „Lud taką weźmie gazetę i książkę, jaką my kapłani podamy mu do ręki” – podkreślał. Swoją działalność piśmienniczą zaczął w 1896 roku, publikując książkę pt. „Nawiedzenie Najświętszego Sakramentu”. Potem były kolejne. Ich tematem była praca duszpasterska i dzieła dobroczynne. W 1901 roku założył w Lublinie tygodnik katolicki „Praca”, a w 1905 roku przystąpił do organizowania własnej drukarni „Polak – katolik”, której spadkobiercą dziś jest Wydawnictwo Archidiecezji Lubelskiej Gaudium. Wychodząc z założenia, że dobra prasa i książka są pomocą księdza w docieraniu do ludzi, wydawał coraz to nowe tytuły oraz zakładał kolejne tygodniki: „Posiew” i „Dobra służąca” oraz dziennik „Polak katolik”. Zatrudniał 40 osób. Otworzył też własną księgarnię, która sprzedawała książki nie tylko w Lublinie, ale także wysyłkowo. Jednocześnie dojrzewała w nim myśl, by czasowo przenieść redakcję gazet i swoją posługę do Warszawy. Miał nadzieję, że stamtąd będzie większa siła oddziaływania niż z Lublina. Wyjeżdżając myślał, że to tylko na jakiś czas. Jednak na stałe do Lublina nigdy nie wrócił.
Ks. Ignacy Kłopotowski wstawał o świcie, kładł się późno spać. Robił tak samo zarówno w Lublinie, jak i w Warszawie, gdzie przyszło mu myśl założenie nowego zgromadzenia zakonnego – sióstr loretanek. – Ciągle coś robił. „Nie można siedzieć bezczynnie, gdy tyle biedy wokół nas” – mówił i brał się za nowe dzieło. Był też człowiekiem wielkiego humoru. W jednym z listów do sióstr pisał: „Kupiliśmy dwa konie. Wspaniale ciągną, ale gdzie im do nas, którzy ciągniemy tak wspaniałe dzieła Boże”. Jednocześnie obok żartów, mówił o bardzo poważnych sprawach, a jego konferencje i kazania były przejmującym wołaniem o miłość do Boga i ludzi. – Nie zależało mu na sobie. Zależało mu na drugim człowieku, na chwale Bożej. Nawet gdy zakładał loretanki, powiedział: „Gdy umrę, nie martwcie się. Przyjdą inni księża i was poprowadzą… Ale ojcem waszym jestem ja. Poza tym, gdy umrę, będę się wami więcej zajmował i więcej będę mógł u Boga uprosić” – opowiadała siostra Zofia Chomiuk ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Loretańskiej.
Całe życie towarzyszyło mu pytanie „Boże, co chcesz, żebym uczynił?”. Mówiąc o tym przyznawał też, że jeśli człowiek pyta, Bóg ukaże mu swoją wolę w sposób prosty i stanowczy. – Jeśli człowiek ulegnie woli Bożej, wówczas wszystko widzi możliwym i łatwym do spełnienia. Staje się ślepym narzędziem w ręku Boga – mówił ludziom przyszły błogosławiony.