Akurat są wakacje, a w wypadku typowego ojca "500 plus" to nie są wakacje od dzieci, tylko - dla dzieci. Będę z Wami szczery: trochę nadrabiamy stracony czas z roku szkolnego, te wszystkie "teraz nie mogę", "za chwilę", "jak tylko skończę"…
Lipiec i sierpień to dwa miesiące "bez wymówek", tylko rowery, spacery, planszówki, dyskusje o poważnych rzeczach i śmichy-chichy na tematy mniej poważne. To zresztą dość lekkie jarzmo i słodkie brzemię, ale przy okazji warto sobie postawić to pytanie: co to znaczy: być ojcem dzisiaj (swego czasu zadał mi je ks. Rafał Pastwa, trochę więc piszę, po niewczasie, próbując nieudolnie odpowiedzieć).
W pytaniu zawarta jest teza, z którą zresztą się zgadzam: ojcostwo dzisiaj rożni się od ojcostwa minionego. Zmieniły się wzorce, zmieniły się realia. Zmieniła się też sytuacja matek, to chyba pierwsza moja odpowiedź, że jako ojciec muszę być gotów, by wejść - czasem, trochę - w obszar zarezerwowany wcześniej dla kobiet. Choćby w sytuacjach, gdy trzeba negocjować w sporach między własnymi "pociechami" (Państwo wyczuwają ironię tego sformułowania?); gdy trzaskają drzwi, lecą łzy i niezbędny jest negocjator. Ale też w wielu sytuacjach codziennych, praktycznych, gdy trzeba pokazać, jak nie przypalić przysłowiowej jajecznicy.
Być ojcem dzisiaj to mieć świadomość błyskawicznie zmieniającego się świata - wiedza o tym, jak dziś świat działa, jutro będzie nieprzydatna. Trzeba uzbroić je w siłę, mądrość, umiejętność rozeznawania, wlać w nie pokój serca, wtedy będę spokojny, że dobrze wypełniłem swoje zadanie. Z mojej perspektywy, perspektywy 12-letniego doświadczenia, czymś ekstremalnie trudnym jest uświadomienie dziecku zła istniejącego w świecie, ale w taki sposób, by nie zabić w nim dobra. By nie powiedziało w pewnym momencie: „To ja będę robić tak samo jak świat”. Stara maksyma głosi, że matka ma dać korzenie, a ojciec skrzydła. Jakoś więc, pewnie nie do końca tak, jakbym to sobie wymarzył, staram się je uskrzydlić. Pamiętając o tym, by nie podcinać korzeni.