9 września 1939 r. Niemcy zbombardowali Lublin

Było po 9 rano. Nad miastem słychać było odgłos nadlatujących samolotów. Warkot potężniał, przechodząc w głuchy huk. Bomby spadły na Lublin.

Jedna z głównych ulic miasta nosi imię gen. Mieczysława Smorawińskiego, człowieka, który najpierw z legionistami walczył o niepodległość, potem bronił jej przed bolszewikami, a we wrześniu 1939 r. był dowódcą Okręgu Korpusu nr II w Lublinie i organizował mobilizację oddziałów oraz bazy zaopatrzenia dla walczących oddziałów. Po wkroczeniu Armii Czerwonej został aresztowany, wywieziony do Kozielska i zamordowany wraz z innymi polskimi oficerami. Początek wojny i pierwsze bombardowania Lublina wspomina jego syn, Jerzy Smorawiński, który zrelacjonował wszystko przed laty historykowi prof. KUL Janowi Ziółkowi.

Było po 9 rano. Nad miastem słychać było odgłos nadlatujących samolotów. Warkot potężniał, przechodząc w głuchy huk.

Wraki samochodów na ulicach Lublina.   Wraki samochodów na ulicach Lublina.
Reprodukcja Agnieszka Gieroba /Foto Gość

„Czułem, że to nalot. »Proszę zejść do schronu!« – zawołał ktoś, gdy wychodziłem szukać matki. Odezwała się i ona, prowadząc babcię. Na piętrze wąż ludzi przesuwał się od wyjścia do hallu, do drzwi wiodących do schronu. Byliśmy na górze schodów, kiedy budynkiem wstrząsnął potężny wybuch. Na głowy posypał się tynk, tłum rzucił się w dół, poniósł mnie ze sobą. Po omacku wśród wstrząsów dotarliśmy do schronu. Staliśmy w ciemności. W pewnym momencie ukazało się w górze światło. Najwyraźniej podmuchy naruszyły ścianki, którymi zakryto okna piwniczne. Po chwili w smugach światła ukazał się obłok pyłu. Ktoś zawołał: »Gaz!«, rozległy się paniczne krzyki. Tłum zafalował, ludzie zaczęli się przepychać. Odrobina światła pozwoliła zobaczyć przestraszone twarze. Obok mnie kobieta włożyła maskę przeciwgazową i pozostała w niej, mimo że maska była za duża i powietrze z łatwością się dostawało. Wybuchy zlewały się w jeden ciągły grzmot. Myślałem, co się dzieje z ojcem. Ludzie stali spokojnie, chwilami kuląc się jakby w sobie. W pobliżu jakaś matka trzymała na rękach dziecko. Wreszcie odgłosy nalotu zaczęły cichnąć. Rozeszła się wiadomość, że bomby padły przy kościele kapucynów. »Blisko« – pomyślałem. Trudno mi określić, ile to wszystko trwało” – opowiadał pan Jerzy.


Więcej będzie można przeczytać w numerze 37 lubelskiego "Gościa" na 13 września.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..