Mało które święta jak te, które właśnie mamy przed sobą, uzmysławiają niewspółmierność tego, czego byśmy sobie życzyli, do tego, co nam się przydarza. Co znaczyło: "Zdrowia, bo to najważniejsze!" rok temu, a co będzie znaczyć teraz?
Zasypany lawiną przewidzianych i nieprzewidzianych obowiązków nie rozpieszczałem ostatnio Czytelników felietonami. Wchodzimy jednak w czas święty, gdy rzeczy pozornie ważne ustępują tym naprawdę istotnym. Zamazuje się - na całe szczęście! - horyzont spraw „pilnych, niezbędnych i niecierpiących zwłoki”, chyba że mówimy o moczeniu maku czy kupnie suszonych owoców. Co było niezrobione, będzie musiało cierpliwie poczekać…
Mało które święta jak te, które właśnie mamy przed sobą, uzmysławiają niewspółmierność tego, czego byśmy sobie życzyli, do tego, co nam się przydarza. Co znaczyło: „Zdrowia, bo to najważniejsze!” rok temu, a co będzie znaczyć teraz? Tak, życzę wszystkim Czytelnikom zdrowia, odporności, odporności na napierającą coraz bardziej realność, odporności na te wszystkie wypadki, które wytrącają nas z porządku dnia codziennego. Ale życzmy też sobie wspólnie nie tego, na co biernie powinniśmy czekać, aż może się przydarzy (lub nie przydarzy). Życzmy sobie przede wszystkim tego, co jest w naszych rękach i wymaga wewnętrznej dyspozycji. Życzmy sobie światła, które oświetli mroki beznadziei. Światła, które pozwoli dostrzec nam drugiego człowieka. Światełka, które wskaże nam drogę do Betlejem. Żebyśmy zawsze podążali w dobrym kierunku...