Nazywał mnie swoim kolegą i swoim przyjacielem

W "Pro memoria" znajdziemy liczne zapiski zawierające odniesienia do sytuacji prawnej i faktycznej uczelni w zmieniającej się rzeczywistości politycznej, wzmianki o jej pracownikach, studentach czy decyzjach podejmowanych przez jej władze.

Są książki do których lubię często wracać. Niekoniecznie po to, aby studiować je w całości. Niekiedy tylko dlatego, aby przypomnieć sobie jakiś fragment, przeczytać kilka zdań czy stronic. Do takich lektur ostatnio należą sukcesywnie wydawane zapiski prymasa Stefana Wyszyńskiego, zatytułowane Pro memoria („Dla pamięci”). Obejmują one okres jego przeszło trzydziestu lat działalności duszpasterskiej (pierwsza notatka została sporządzona 22 października  1948 r. w Lublinie, ostatnia  12 maja 1981 r. w Warszawie, kilkanaście dni przed śmiercią ich autora). Jest to lektura arcyinteresująca, stanowi jedyne w swoim rodzaju świadectwo działalności niekwestionowanego autorytetu, oddanego sprawom Kościoła i Ojczyzny, orędownika spraw społecznych i narodowych. Lapidarne zazwyczaj notatki (prymas sporządzał je systematycznie pod koniec danego dnia)  opisują odbyte spotkania, celebry, historyczne wydarzenia, przełomowe chwile, ale też ilustrują przejawy codziennego życia różnych grup społecznych, duchowieństwa, inteligencji czy przeciętnych wiernych, słowem stanowią nieocenione świadectwo epoki. Zawierają też wiele informacji o funkcjonowaniu Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, którego kardynał Wyszyński był nie tylko absolwentem, ale i nieustannym protektorem. Nic zatem dziwnego, że w Pro memoria znajdziemy liczne zapiski zawierające odniesienia do sytuacji prawnej i faktycznej uczelni w zmieniającej się rzeczywistości polityczne wzmianki o jej  pracownikach, studentach czy decyzjach podejmowanych przez jej władze. „Przybył ksiądz rektor Iwanicki z KUL. Tutaj nowe biedy. Rząd, który dotąd nie uznał żadnego z profesorów z KUL, wysunął długą listę do skreślenia" - zanotował prymas 6 lipca 1952 r.

Odnotowywał też liczne spotkania z profesorami lubelskiej wszechnicy, którzy przedstawiali mu różne sprawy. „Zgłasza się prof. Strzeszewski z KUL, skreślony prze Ministerstwo Szkół Wyższych z listy „samodzielnych pracowników naukowych” na KUL. Obmyślamy sposób „urządzenia” profesora, który tak wiele energii poświęcił pracy na KUL, a dziś jest poza obiegiem rzeczywistości”, czytamy w tekście pod datą 19 sierpnia 1952 r.  „Jerzy Kłoczowski z KUL, kierownik Instytutu Geografii Historycznej Kościoła, po powrocie z Francji, informuje o pracach archiwalnych w Watykanie i socjologii religii we Francji” (6 kwietnia 1960). Zapiski rejestrują jego liczne, regularne  wizyty w murach uniwersytetu. Jedną z nich wspominał w następujący sposób: „Raut na KUL w mieszkaniu księdza rektora. Zebrali się starzy znajomi, profesorowie i dawni towarzysze prac i wiele młodzieży akademickiej […]. W miłej atmosferze przesuwały się postacie wypracowanych KUL-owców” (10 listopada 1957); „Wstępuję do Konstantynowa pod Lublinem, aby zwiedzić domy akademickie KUL” (11 listopada 1957). 

W „Pro memoria” nie brakuje wzmianek dotyczących relacji rodzinnych czy osobistych.  Przyglądając trzeci tom zapisków natknąłem się na fragment listu datowanego na 9 września 1955 r., który prymas napisał w zmienionym w więzienie klasztorze franciszkanów w Prudniku Śląskiem (było to kolejne, trzecie już miejsce internowania) do swojej siostry (list przekazał komendantowi więzienia). Czytamy w nim: „Jasiowi z Pieńków - Żaków jestem wdzięczny za trwałą przyjaźń, bodaj najstarszą, jaką mam”. Osobą tak serdecznie wspomnianą przez prymasa z imienia był ks. dr Jan Tyszka, który wspominając prymasa dodawał: „zawsze nazywał mnie swoim kolegą i swoim przyjacielem („Czas nigdy go nie oddali, Kraków 2011). Znali się od wczesnych lat dziecięcych, ich  drogi życiowe krzyżowały się niejednokrotnie. Razem studiowali w Katolickim Uniwersytecie  Lubelskim.

Koledzy ze szkolnej ławy

Jan Tyszka urodził się w 1903 r. we wsi Pieńki-Żaki, która podówczas leżała w Królestwie Polskim będącym częścią  rozległego imperium rosyjskiego. Przyszedł na świat jako poddany Mikołaja II z dynastii Romanowów, ostatniego rosyjskiego cara. Przez krótki okres uczęszczał do gminnej szkoły w Andrzejewie nad Brokiem Małym; tam po raz pierwszy spotkał Stefana Wyszyńskiego, który w 1910 r. wraz  z rodziną przyjechał z niedalekiej Zezuli (jego ojciec był organistą). „Stefan zaraz po przybyciu do Andrzejewa zaczął chodzić do szkoły. Była to czteroklasowa szkoła gminna” - wspominał Jan Tyszka. Razem dzielili trud poznawania liter i sztuki pisania zwanej kaligrafią. „Nauczyciel pan Arasimowicz uczył nas całymi dniami. Przychodziło się rano i wracało wieczorem. Zależne to było od pory roku. Uczyliśmy się przez cały dzień. Ale ta nauka jakoś nam nie szła. W dodatku prawie wszystkie przedmioty w języku rosyjskim”, zanotował ("Czas nas nigdy nie oddali"). Łączyła ich nie tylko  szkolna ława z kałamarzem na atrament  i książki. Nierzadko wspólnie spędzali czas po lekcjach, razem się bawili. „Przebywałem wtedy całymi dniami w organistówce wśród rodziny Księdza Prymasa. Po nauce urządzano w domu gry i zabawy dziecięce. W lecie bawiliśmy się w pobliżu organistówki. Rosły tam drzewa, zwłaszcza kasztany. Przy kasztanach była huśtawka, na której często huśtaliśmy się. Urządzaliśmy także zawody, który pierwszy wdrapie się na drzewo aż do wierzchołka”, wspomniał.

Elementarna czteroletnia szkoła gminna w dawny zaborze rosyjskim (zazwyczaj z jednym nauczycielem na etacie), wprzęgnięta w proces rusyfikacji, realizowała minimalny program, była  pierwszym stopniem edukacji. „Jak się skończyło taką szkołę, można było zostać urzędnikiem w gminie”, konstatował po latach ks. Jan Tyszka.  Żaden z chłopców nie planował jednak takiej kariery. Obaj garneli się do nauki, w czym wspomagały ich rodziny. Po niedługim czasie ich szkolne drogi rozdzieliły się. Młody Stefan został wysłany przez ojca do Warszawy, gdzie rozpoczął naukę w gimnazjum, prywatnej szkole męskiej im. Wojciecha Górskiego. Z kolei Jan został posłany na prywatne kursy, na których pod okiem wiejskiej nauczycielki pobierał naukę, a następnie, w  1915 r. rozpoczął naukę w gimnazjum w Łomży. Podówczas była ona głównym miastem guberni łomżyńskiej liczącym ponad dwadzieścia tysięcy mieszkańców, siedzibą gubernatora, władz gubernialnych, powiatowych i miejskich, sądów,  urzędów i szkół. Działało tam  gimnazjum męskie i żeńskie.  Do tego miasta nad Narwią, przyjechał też Stefan Wyszyński, ponieważ z powodu działań wojennych w 1914 r. nie mógł dostać się do Warszawy, aby kontynuować naukę. I znowu przez dwa lata byli kolegami szkolnymi.

Życie nabrało nowego tempa

Zamieszkali na stancji. Podczas jednej ze swoich wizyt w Łomży prymas Wyszyński zanotował: „Po obiedzie zwiedzałem ze swoim przyjacielem ks. kan. Janem Tyszką miasto […]. Sięgamy do wspomnień ze szkolnych lat; w czasie wojny spędziłem tu dwa lata w gimnazjum […]. Zachował się dom  przy ul. Krzywe Koło, gdzie mieszkaliśmy na stancji szkolnej u prof.  Kęsickiego”, zapisał 20 lipca 1953 r. Do owej stancji wracał myślą także ks. Jan. „Mieszkaliśmy w dwóch pokojach. Było nas wtedy sześciu”. Czasy te przywoływał nie bez nie bez pewnego sentymentu: „Obok domu był ogromny ogród owocowy z tarasem. Przez niski parkan mogliśmy wdrapywać się do ogrodu, gdzie były dobre jabłka i śliwki. Na tarasie urządzaliśmy w zimie lodowisko. Często zbiegaliśmy schodami z tarasu do Narwi”. Był to niełatwy czas, trwały działania wojenne, po wycofaniu się Rosjan wkroczyli Niemcy; wiele miejscowości, w tym także Andrzejów, zostało zniszczonych i spalonych. Powszechnie panowała bieda i głód. Doświadczali tego także młodzi uczniowie.  „Często musieliśmy się uczyć nie mając nic w ustach. […]. Kiepsko też było z chlebem. Wszystko było na kartki”.

Kiedy w 1918 r. Polska wybiła się na niepodległość, gimnazjum zostało przejęte przez władze i upaństwowione (otrzymało imię Tadeusza Kościuszki), życie gimnazjalistów  nabrało nowego tempa.  Stefan Wyszyński przeniósł się do Włocławka, tam, po ukończeniu seminarium duchownego  przyjął świecenia kapłańskie. Jan Tyszka  pozostał w mieście nad Narwią,  po skończeniu gimnazjum wstąpił do seminarium duchownego a następnie w szeregi duchowieństwa nowo utworzonej diecezji łomżyńskiej. Wprawdzie  należeli do różnych diecezji, nie utracili kontaktu ze sobą. „Pisaliśmy do siebie w tym czasie”, wspominał ks. Tyszka. Spotykali się  przy różnych okazjach. „Potem kiedy skończyłem seminarium, zaprosiłem księdza Stefana, aby przyjechał do mnie. Mówił kazanie w czasie mojej prymicyjnej Mszy świętej w Andrzejewie” -  zanotował.

Studenci w Lublinie

Kolejny raz natknęli się na siebie w Lublinie, tym razem na dłużej, jako studenci nowo założonego Uniwersytetu Lubelskiego. Ks. Wyszyński został wysłany na studia specjalistyczne w 1925 r., w rok później na uniwersytecie pojawił się ks. Tyszka.  Został  wysłany, jaka czytamy w wystawionym po łacinie piśmie wikariusza kapitulnego ks. Wincentego Błażewicza (zarządzał nowoutworzoną diecezją w czasie wakansu jej biskupa) na dalsze studia in praeclara Universitate Catholica Lublinensi („w przesławnym Katolickim Uniwersytecie Lubelskim”). Zamieszkał w  konwikcie księży studentów, który wówczas mieścił się na  Starym Mieście przy Archidiakońskiej 7. Była to  czterokondygnacyjna kamienica  wynajmowana podówczas przez Uniwersytet. „Na frontonie naszego konwiktu był wyryty napis: „BENEMERENTIBUS PAX" - co znaczy: „Dobrze zasłużonym pokój", przypomniał ks. Jana Tyszka (inskrypcja zachowała się do dziś). To tam, po odbytych zajęciach na Uniwersytecie mieszczącym się przy Alejach Racławickich, księża studenci spędzali czas. „Każdy miał swoje osobne pomieszczenie - pokój do nauki i spania. Mieliśmy także osobne klucze do wejścia głównego. Gdy ktoś wracał później do domu, nie trzeba było budzić woźnego”. Integrowały ich nie tylko studia uniwersyteckie i miejsce zamieszkania; naturalnym spoiwem ich przyjaźni była ziemia ostrowska na Mazowszu, kraina ich pochodzenia. Tam spędzali wakacje, odwiedzali rodzinne strony. „Podczas wakacji 1928 r. obaj księża studenci przyjeżdżają do moich rodziców mieszkających we Wrociszewie. Po drodze wstępują do mnie jestem już wtedy nauczycielką  w szkole podstawowej  w Starej Warce”, zanotowała Janina Jurkiewicz, siostra kardynała („Czas nigdy go nie oddali”).

Obaj zapisali się na Wydział Prawa Kanonicznego, gdzie uczęszczali na wykłady m.in. o. profesora Gommara Michielsa OFMCap., belgijskiego kapucyna, światowej sławy uczonego, dzisiaj zaliczanego do klasyków nauki prawa kanonicznego (swoje najważniejsze dzieła opublikował po łacinie). Ks. Jan zapisał się do niego na seminarium naukowe, na którym zajął się kwestią pojedynku (łac. duelium). Wprowadzony w okresie średniowiecza, był uznawany za honorowy sposób rozstrzygania konfliktów między dwoma rywalami (walczono w nich o obronę dobrego imienia). Pojedynki, zabraniane przez prawo karne wielu państw i zwalczane przez Kościół zdarzały się nadal  w okresie II Rzeczypospolitej, także w środowiskach akademickich. Areną sporów zwolenników pojedynku (tzw. duelantów) oraz przeciwników takiego rozstrzygania sporów (antyduelanci) stały się studenckie korporacje akademickie. Było to zatem zagadnienie nie tylko teoretyczne. Podjął je ks. Tyszki, czego zwieńczeniem było uzyskanie licencjatu i doktoratu na podstawie pracy doktorskiej pt. „Pojedynek w świetle prawa kanonicznego”. Ujął to zagadnienie z historycznego, prawnego i etycznego  punktu widzenia. Jej cel wskazał bardzo klarownie ujawniając przy tym wyraźnie swoje stanowisko w omawianej kwestii „chcemy […] dać całkowity, choć pobieżnie naszkicowany obraz wysiłków Kościoła – czytamy manuskrypcie pracy - nad tępieniem zarazy pojedynkowej”.

W skład grona profesorów wydziału wchodził także ks. Jan Wiślicki, który zajmował się prawem małżeńskim, zagadnieniami z zakresu kościelnego prawa publicznego, w  szczególności stosunkami miedzy Kościołem i Państwo oraz ich relacjami w ramach konkordatów. W swoich publikacjach nowatorsko podówczas podejmował problematykę uprawnień osób świeckich w Kościele. Na prowadzone przez niego seminarium zapisał się ks. Wyszyński i pod jego kierownictwem obronił pracę doktorską na temat „Prawa rodziny, Kościoła i państwa do szkoły”. Przyszłego prymasa interesowały także kwestie społeczne w tym katolicka nauka społeczna (wiele uwagi poświęcał działalności Akcji Katolickiej, kwestii robotniczej, działał w „Odrodzeniu”), dlatego uczęszczał na wykłady z tej problematyki oferowane w ramach Wydziału Prawa i Nauk Społeczno-Ekonomicznych. „Uczył się pilnie, nigdy nie tracił czasu” - wspominał ks. Tyszka.

Epilog   

W rezultacie pobyt młodych księży w Lublinie okazał się owocny; po zakończeniu studiów zwieńczonych doktoratami powrócili do swoich diecezji, aby tam podejmować różne obowiązki i zadania. Ks. Jan Tyszka przez długi okres pełnił funkcję prefekta szkół w Sejnach i Łomży, przez kilkanaście lat był proboszczem. Dla ks. Stefana Wyszyńskiego uniwersytet okazał się ważnym etapem przygotowania do odegrania historycznej roli, którą realizował przez dziesięciolecia kształtując tożsamość Kościoła  katolickiego w Polsce. Mimo upływu czasu na stałe zachowali szlachetną  więź opartą na wzajemnej życzliwości i szacunku, którą obaj jednakowo i niezmiennie  nazywali przyjaźnią

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..