Napiszę o słowie, którego nie napiszę. O słowie, które jest na ustach może nie całej Polski, lecz połowy na pewno. To słowo przez wieki uchodziło za nieparlamentarne, a teraz nagle uzyskało status słowa-sztandaru.
Ma już swoją filuterną wersję: „Uchodźcie chyżo!”. A część autorytetów zdążyła wyrazić swe autorytatywne zdanie, że słowo jest jak najbardziej w porządku, bo jest formą ekspresji i wyraża słuszny gniew ludu. Nieśmiało chciałbym jednakże zauważyć, że to samo słowo, używane wcześniej przez tych, którzy nie byli „młodymi, bogatymi, z wielkich miast”, a kierowane przeciwko wszystkiemu, co tchnęło obcością, jakoś poklasku nie znajdowało. „Brzydkie słowo”, które padało w autobusie, na ulicy, wśród znajomych – kierowane przeciwko tym, którzy nie pasowali do swojskiego i tradycyjnego krajobrazu, było przejawem zwykłego chamstwa. Niektórzy twierdzą, że przestało być. Ja uważam, że nigdy nie przestało i nie przestanie.
Być człowiekiem, cytując klasyka, to „znaleźć się w przestrzeni dramatu”. Słowa budują wspólną przestrzeń, w której możemy się jakoś dostrzec, rozpoznać. Słowa, które nie ranią. Ten sam klasyk w czasach wielkiego narodowego zrywu mawiał, że solidarność znaczy: „jedni drugich brzemiona noście”. Jest miłością w wymiarze społecznym. To jedno wiadome słowo, którego nie użyję ani z wami, ani przeciw wam, niesie ze sobą znaczenie przeciwne, pełne agresji: „opuść moją przestrzeń”. Mocniej: „należymy do dwóch obcych, odrębnych światów”. Olbrzymim nadużyciem, w moim przekonaniu, jest więc sięganie po stylistykę plakatów „Solidarności”. Bo wtedy naród rzeczywiście był solidarny, co więcej, szukał możliwości dialogu z władzą.
W obecnym sporze nie ma i nie będzie zwycięzców. Najwyżej ktoś na chwilę przeciągnie linę. Najnudniejszy licealny tekst, jaki znam, „Nie-boska komedia” Krasińskiego objawia teraz swą nośność w całej pełni. Mamy spór Pankracego z Henrykiem, spór „racji cząstkowych”, gdzie każda ze stron jest przekonana o jedynej słuszności swej własnej prawdy. Jedni bronią okopów Świętej Trójcy, nie widząc za sobą pustych, zamkniętych kościołów, drudzy w symbolicznym geście kościoły szturmują. W tych teatralnych gestach nie ma już woli budowania wspólnoty.