Uwagę przyciąga sama nazwa ceremonii - wyjątkowa, niestosowana w tradycji uniwersyteckiej na określenie relacji dwóch odrębnych uczelni.
Fordham honoruje Prezydenta Polski, adoptuje Uniwersytet - tak „krzyczał” krótki, zwięzły i zaciekawiający czytelnika tytuł artykułu zamieszczonego w biuletynie uniwersyteckim „The Fordham RAM” z 19 listopada 1943 r. Periodyk (ukazuje się do dzisiaj od przeszło stu lat), zgodnie ze swoim statusem i charakterem, programowo informował czytelników o życiu uczelni, promował interesujące i aktualne wydarzenia akademickie. A ponieważ był to czas wojny (USA oficjalne przystąpiły do niej na początku grudnia 1941 r.) w niektórych numerach na pierwszej stronie pojawiało się odredakcyjne odesłanie do rubryki „Korespondent wojenny donosi”. Redaktorzy gazety zapowiadali a później zrelacjonowali przebieg, owej, jak to określali „podwójnej” uroczystości. Czas przedstawić miejsce i dramatis personae tego wydarzenia, które dzisiaj prawie zapomniane, wpisało się także w historię naszego uniwersytetu.
Na Uniwersytecie Fordham
Zatem zacznijmy od miejsca. Rzecz działa się na terenie głównego kampusu Uniwersytetu Fordham, amerykańskiej uczelni prywatnej usytuowanej w Bronx, jednej z pięciu dzielnic Nowego Yorku. Uczelnia założona pod koniec pierwszej połowy XIX w. prawie od początku swojego funkcjonowania była (i jest obecnie) prowadzona przez jezuitów, kształcąc w wielu dyscyplinach, w tym w zakresie prawa. Cieszy się wysoką renomą i prestiżem. Jak możemy przeczytać w folderach promocyjnych i na stronach internetowych uczelni, wydała wielu sławnych absolwentów. Zaliczają się do nich m.in. Donald Trump, były prezydent USA, Denzel Hayes Washington, aktor i reżyser filmowy, Francis Joseph Spellman, kardynał i arcybiskup Nowego Jorku, William Joseph Casey, dyrektor CIA.
Uroczystościom opisywanym przez czasopismo uniwersyteckie przewodniczył rektor uczelni (w USA najczęściej zwany prezydentem). Podówczas był nim wywodzący się z irlandzkiej rodziny amerykański jezuita, ojciec Robert Ignatius Gannon, pedagog, filozof i filolog. Wypowiadał się często publicznie w różnych kwestiach religijnych i społecznych; miał opinię dobrego mówcy. Na Uniwersytecie Fordham przeszedł wszystkie stopnie kariery akademickiej, zaś funkcje rektora objął w 1936 r. i sprawował ją nieprzerwanie przez trzynaście lat. Jak wynika w relacji przywoływanego już czasopisma „The Fordham RAM” i z oficjalnego programu (dysponuje nim Archiwum Uniwersyteckie KUL) to on, 31 października 1943 r., w niedzielę wieczorem otworzył ceremonię, której pierwsza część obejmowała wręczenie dyplomu doktora honorowego.
Prezydent nie wziął udziału w ceremonii
Nowo kreowanym doktorem honoris causa był Władysław Raczkiewicz, w czasie II wojny światowej najwyższy rangą przedstawiciel władz Rzeczypospolitej Polskiej. Od 30 września 1939 r., tj. od dnia zaprzysiężenia, pełnił funkcję Prezydenta RP na Uchodźstwie, rezydując najpierw we Francji (Paryż, Angers) a następnie w Wielkiej Brytanii (Londyn). Nim udał się na emigrację pełnił wiele ważnych funkcji państwowych, był (trzykrotnie) ministrem spraw wewnętrznych, marszałkiem Senatu RP, przez wiele lat pełnił funkcję wojewody, kolejno nowogrodzkiego, wileńskiego, krakowskiego i pomorskiego. Z wykształcenia był prawnikiem, dyplom zdobył w Rosji (urodził się w rodzinie zesłańców w Kutaisi na Kaukazie, obecnie miasto w zachodniej Gruzji, w młodym wieku rozpoczął działalność niepodległościową) podczas studiów rozpoczętych na Uniwersytecie Petersburskim, z którego w obawie przez represjami przeniósł się na Uniwersytet w Dorpacie (dzisiejsze Tartu w Estonii). Zapewne z racji na jego wykształcenie Uniwersytet Fordham nadał mu doktorat honorowy z prawa. Prezydent nie wziął udziału w ceremonii. Ostatni dzień października 1943 r., co można ustalić na podstawie „Dziennika czynności prezydenta” (opracował Jacek Piotrowski), spędził w swojej prywatnej rezydencji w Stanmore, dzielnicy stanowiącej północny kraniec Londynu. Jak czytamy, tamtego dnia „odbył spacer”, po czym przyjął paru polityków i następnie spożył obiad w towarzystwie kilku osób (wśród nich był m.in. biskup polowy Wojska Polskiego Józef Gawlina). W imieniu Prezydenta wyróżnienie akademickie nowojorskiej uczelni odebrał Jan Ciechanowski, wytrawny dyplomata, w czasie II wojny światowej ambasador RP w Stanach Zjednoczonych Ameryki.
Ciemna noc okupacji
Druga część uroczystości obejmowała symboliczną „adopcję” Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, który podówczas przeżywał ciemną noc okupacji niemieckiej. Uczelnia była zamknięta, budynki splądrowane i zdewastowane (w gmachu głównym Niemcy urządzili szpital, zaś kościół akademicki przeznaczyli na magazyn), książki i przyrządy naukowe zniszczone lub rozkradzione. Niektórzy profesorowie zostali zaaresztowani i osadzeni w więzieniach, kilku z nich zostało rozstrzelanych. Mimo tych trudności wielu nauczycieli uniwersyteckich nie przerwało swej misji i przez okres okupacji prowadziło tajne nauczanie w różnych miejscach, w Lublinie, Kielcach i Warszawie. W tej trudnej sytuacji uniwersytet nowojorski postanowił, jako pierwszy (i jak się okazało, jedyny), adoptować KUL. Uwagę przyciąga sama nazwa ceremonii, wyjątkowa, nie stosowana w tradycji uniwersyteckiej na określenie relacji dwóch odrębnych uczelni. Wyraz adopcja bowiem (po łacinie adoptio) w sensie prawnym oznacza przysposobienie, usynowienie, przybranie dziecka za swoje, stanowi formę przyjęcia do rodziny osoby obcej, stwarzający stosunek podobny do pokrewieństwa. Swoje korzenie wywodzi z prawa rzymskiego (w starożytnym Rzymie powodem przeprowadzania adopcji była najczęściej potrzeba utrzymania ciągłości rodu). Jako instytucja prawa rodzinnego była i jest obecnie stosowana w różnych systemach prawnych. Prawo polskie zna adopcje od wielu stuleci, w I Rzeczypospolitej szczególnym rodzajem przysposobienia była adopcja do herbu (forma nobilitacji, urzędowe uznanie osoby o pochodzeniu nieszlacheckim za członka swojego rodu i nadanie mu własnego herbu). Wróćmy do tej uroczystości.
Wyraz sympatii i współczucia
Oczywiście, nasuwa się pytanie, dlaczego ten akt został wykonany wobec Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego? Czym się kierowały władze nowojorskiego uniwersytetu przy wyborze uczelni? Oficjalne, chociaż wcale nie zdawkowe uzasadnienie znajdziemy w przemówieniu rektora, o. Gannona. Stwierdził on, że Uniwersytet Lubelski został wybrany dlatego, że od momentu założenia w 1918 r. reprezentuje ducha odrodzonej Polski („the spirit of reborn Poland”). Nie bez znaczenia zapewne były także kontakty rektora Uniwersytetu Fordham ze środowiskiem polskim w Londynie i Nowym Yorku. Pewne światło na genezę „adopcji” rzuca też jego list (wrócę jeszcze do niego) skierowany w styczniu 1946 r. do rektora KUL, ks. Antoniego Słomkowskiego, w którym napisał, że ów akt był wyrazem „sympatii i współczucia dla prezydenta Raczkiewicza i polskiego rządu, którego członków poznałem w Londynie i dla zrozpaczonych amerykańskich Polaków mieszkających tutaj w Nowym Yorku”. Pośrednikiem w owych kontaktach mógł być także profesor Oskar Halecki, wybitny, światowego formatu historyk, który podówczas wykładał na Uniwersytecie Fordham. Nim tam trafił (wojna zastała go w Szwajcarii, postanowił nie wracać do Polski) zorganizował w Paryżu Uniwersytet Polski za Granicą (warto dodać, że w skład komitetu organizacyjnego uniwersytetu wchodzili dwaj przedwojenni pracownicy KUL, profesor Stefan Glasser i doktor Paweł Skwarczyński). To profesor O. Halecki podczas swojego wystąpienia dziękował za uhonorowanie Uniwersytetu Lubelskiego.
Uświęcone miejsce
Uroczystość odbywała się w Keating Hall, budynku uniwersyteckim ocenianym jako ozdoba kampusu w Bronx (mieści się w nim Wydział Nauk Humanistycznych i Ścisłych (Graduate School of Arts and Sciences). W tym gmachu jedna z sal wykładowych została dedykowana KUL-owi. Dzięki staraniom Komitetu Organizacyjnego Parady Pułaskiego (sponsoruje organizowaną w Nowym Jorku paradę (Pulaski Day Parade), gromadzącą Polonię podczas marszu przez nowojorską Piątą Aleję) zgromadzono w niej pamiątki i zdjęcia z lubelskiej Wszechnicy. Aby utrwalić to wydarzenie, odsłonięto pamiątkową tablicę, na której został umieszczony, pełen patosu tekst obwieszczający, że sala stanowi „uświęcone miejsce gdzie Lublin może znaleźć schronienie aż do dnia Zwycięstwa i Pokoju, kiedy wszystkie uniwersytety w Polsce znów zapalą swoje lampy”. Trudno jednoznacznie stwierdzić, kiedy informacja o tym wydarzeniu przedostała się do Lublina, czy dowiedzieli się o nim rozproszeni profesorowie i studenci uczestniczący w tajnych kompletach, czy był poinformowany o tym pełniący obowiązki rektora KUL ks. Józef Kruszyński, czy był zaznajomiony z tym aktem Wielki Kanclerz biskup Leon Fulman, internowany w Nowym Sączu. Jedno nie ulega kwestii, opisywana przez „The Fordham RAM” uroczystość skupiała, przynajmniej na jakiś czas, uwagę nowojorskiego środowiska akademickiego, mediów i amerykańskiej Polonii na losie lubelskiej Wszechnicy.
Osamotniony ksiądz rektor
I tak zakończyła się uroczystość „adopcji” KUL opisana przez „The Fordham RAM”. Czy akt ten miał jakieś praktyczne znaczenie w nowej, powojennej rzeczywistości? Otóż nie miał, okazał się tylko epizodem. Czy warto do niego wracać po latach? Tak, bez wątpienia. I to przynajmniej z dwóch powodów. Pierwszy już został wskazany - jest nim wdzięczne przypomnienie szlachetnego, pełnego symboliki gestu. Ale jest jeszcze inna przesłanka. Otóż w sierpniu 1944 r. ks. Antoni Słomkowski podjął decyzję o otwarciu KUL. Było to rozstrzygnięcie śmiałe i ryzykowne. W tym czasie nadal były prowadzone działania wojenne, front ledwo przekroczył brzegi Wisły, a nowa władza komunistyczna instalowała swoje agendy w Lublinie. To odważne rozstrzygnięcie o uruchomieniu Uniwersytetu, jak się później okazało wręcz opatrznościowe, nie była akceptowane przez wiele środowisk. Nie aprobował jej rząd londyński, który poprzez swojego przedstawiciela Władysława Cholewę (okręgowy delegat Rządu RP na Uchodźstwie na województwo lubelskie) wyrażał stanowisko, że otwarcie Uczelni będzie legitymizowało nowy reżim. Uruchomienie Uniwersytetu nie było zrozumiałe dla wielu środowisk emigracyjnych, nie było czytelne także dla władz Uniwersytetu Fordham. Ujawnia to przywoływany już list rektora nowojorskiej uczelni, który odmawiając jakiejkolwiek pomocy i nie wyrażając zgody na kontakty z przedstawicielami rektora KUL stwierdził, że "sytuacja w waszym kraju jest tak skomplikowana, że możemy utrzymywać relacje tylko z lojalnymi Polakami (loyal Poles). I to jest drugi powód, dla którego warto wrócić do aktu "adopcji". Przypomnienie dyskusji o nim pozwala dobitniej zobrazować kontekst, odwagę i osamotnienie ks. rektora Antoniego Słomkowskiego w czasie, kiedy w warunkach na poły frontowych jako pierwszy powojenny rektor KUL podejmował decyzje.