Wielu mówiło o nim: "Wypisz wymaluj św. Józef". Dziś, po 8 latach od jego śmierci, ci, którzy go znali, wzywają wstawiennictwa pobożnego zakonnika i otrzymują potrzebne łaski.
Marian Kłoczko był jednym z dziewięciorga dzieci Wincentego i Moniki. Kilkoro z jego rodzeństwa zmarło w wieku dziecięcym. Gdy i on mając 12 lat, ciężko zachorował, matka zaniosła go do parafialnego kościoła i powiedziała Matce Bożej: „Jeśli wyzdrowieje, jest Twój”.
Marian wyszedł z choroby i uznał, że jego życie należy do Boga i Jego Matki. Swoje powołanie postanowił realizować w Zakonie Braci Mniejszych Kapucynów. W chwili obłóczyn został Kalikstem.
W klasztorze bardzo szybko odkryto jego wielki talent stolarski i każdy przełożony chciał go mieć w swoim domu. Gdy rozpoczęła się budowa nowego kościoła kapucyńskiego w Lublinie na Poczekajce, brat Kalikst właśnie tam trafił.
- Do zadań brata Kaliksta należało przygotowywanie szalunków pod ogromne fundamenty budowanego kościoła oraz zorganizowanie rusztowań dla wznoszonych murów świątyni. Jednym z największych wyzwań było zabudowanie ogromnego sufitu w kościele, który wznosił się na wysokości 26 metrów nad poziomem posadzki – opowiada o. prof. Andrzej Derdziuk, autor książki o bracie Kalikście zatytułowanej „Pod sufitem nieba”.
– Przez cały swój pobyt w lubelskim klasztorze brat Kalikst był przede wszystkim bardzo oddany ludziom potrzebującym. Niejednokrotnie wykonywał prace montażowe i budowlane w mieszkaniach prywatnych. Na pytanie, skąd wiedział, że istnieje taka potrzeba, odpowiadał, że podpowiedział mu Anioł Stróż. Przychodzili do niego też ludzie, którzy prosili o radę i pociechę. Otrzymywali proste, płynące z serca i głębokiej modlitwy przemyślenia, które trafiały w sedno problemu – wspomina kapucyn.
Brat Kalikst miał wielu przyjaciół. − Był to człowiek bardzo pokorny, tak jakby cały czas był w cieniu. I zawsze za wszystko dziękował. Umiał dostrzec dobro w drugim człowieku. Na każdego zwracał uwagę. Nie patrzył, czy jest to ktoś wysoko postawiony, czy prosty – mówi honoratka s. Franciszka Różycka.
Brat Kalikst w kapucyńskim ogrodzie miał swoją pracownię stolarską, nazywaną przez wszystkich „Kalikstówką”. To tam przychodzili ludzie, którzy potrzebowali jego rady, płynącego z niego spokoju i nadziei, że Bóg wszystko prowadzi. − Tradycją od zawsze były niedzielne spotkania o 10.00 na „Kalikstówce”, śniadania w gronie całej mojej rodziny w każdy drugi dzień świąt, wielokrotne odwiedziny z bratem jego rodzinnych stron – wspomina Elżbieta Misztal. − W tak wielu naszych rozmowach brat ze spokojem słuchał, nigdy nie oceniał, mówił tylko: „Wiesz, Elżbietko, gdy służymy ludziom w potrzebie, to nasze problemy są małe, bo to Bóg nam pomaga”; „Dzieląc się tym, co mamy, z innymi, otrzymujemy dwa razy więcej”.
Już za życia brata Kaliksta na Poczekajce wielu uważało go za świętego. Ludzie przychodzili do niego po radę w sprawach rodziny oraz z prośbą o modlitwę wstawienniczą. Brat Kalikst umarł 6 kwietnia 2013 r.
Z okazji pogrzebu wydrukowano okolicznościowy obrazek z podobizną Kaliksta, który wiele osób traktuje do dziś jako pamiątkę i swoistą relikwię po świętym bracie. Jego podobizny można spotkać zarówno w pokojach braci, jak i w mieszkaniach ludzi świeckich.
W 2018 roku Kapituła Prowincjalna Warszawskiej Prowincji Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów podjęła starania dotyczące rozpoczęcia procesu informacyjnego brata Kaliksta.