Reklama

    Nowy numer 12/2023 Archiwum

Targ dobra wszelakiego

Kiedyś w budynku przy Lubartowskiej 77 w Lublinie mieściła się słynna fabryka wag. Dziś to miejsce, w którym można kupić dobre jedzenie od ludzi produkujących je z pasją.

Jeszcze całkiem niedawno, zanim świat opanowała pandemia, na wielkiej powierzchni byłej fabryki spotykali się ojcowie w ramach klubu Tato.net. Ludzie, którzy chcieli spędzić wolny czas, grając rodzinnie w gry planszowe lub podyskutować w obcym języku, czy też tacy, którzy marzyli, by rozwinąć swoją skrywaną przez lata pasję rzeźbienia, lepienia w glinie czy grania na instrumencie.

W każdą sobotę wśród zabytkowych przedmiotów, obrazów i rzeźb pod hasłem „Jarmark lubelski” rozstawiali się natomiast wystawcy produktów spożywczych z Lubelszczyzny, by sprzedawać to, co udało im się wyprodukować. Z powodu epidemii koronawirusa w byłej fabryce dziś odbywają się – przynajmniej na razie – tylko jarmarki. Jednak ich ideą nie jest jedynie handel. – Jarmark ma swoją misję – podkreśla Robert Niedziałek, pomysłodawca jarmarku i szef Fundacji Lubartowska 77. – Można poznać nowe osoby, podyskutować, pożartować, wymienić się poglądami. Lubartowska 77 buduje „strefę dobrych relacji”, by integrować ludzi.

Wspólnota, nie tylko handel

Pomysł jarmarku w budynku narodził się, jak mówi R. Niedziałek, z chęci promowania tego, co lokalne, naturalne i po prostu dobre. – Obserwowałem, jak gospodarze w trudnych często warunkach na pobliskim targu przy ul. Ruskiej na murku bądź chodniku próbowali sprzedawać swoje wyroby, przeganiani przez straż miejską. Chcieliśmy dać im przestrzeń w hali, z węzłem sanitarnym, również po to, by móc promować te nasze regionalne smaki.

Na początku były stragany z palet i zaledwie kilku wystawców. Z miesiąca na miesiąc gospodarzy i przedsiębiorców zaczęło się pojawiać coraz więcej. Powstały profesjonalne stanowiska, a odbywający się w każdą sobotę jarmark przy ul. Lubartowskiej wpisał się na stałe w przestrzeń lubelskiego handlu. –

Rolnik żyje z tego, że sadzi, pielęgnuje, uprawia, a potem sprzedaje. Taka jest jego misja. My zbudowaliśmy tu taką społeczność, wspólnotę ludzi, którzy już dobrze się znają, ufają sobie i wspólnie z nami tworzą to miejsce – mówi R. Niedziałek. – Ale też przy okazji z wielką pasją opowiadają o tym, co robią. Moim marzeniem jest, by wróciły czasy sprzed pandemii, kiedy sprzedaż była przy tzw. okazji. Ludzie przychodzili, by razem z panem Marianem wyplatać koszyki, z garncarzem lepić z gliny, uczyć się krawiectwa, a później po prostu kupić coś dobrego do jedzenia.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy