Uważał, że najlepszą pokutą jest cierpliwe znoszenie utrapień i przyjmowanie nawet przykrych obowiązków i osób. Miał też niezwykłe poczucie humoru. Praca i modlitwa wypełniały jego życie, które poświęcił Panu Bogu.
Do pierwszych zadań Kaliksta na Poczekajce należało wykonanie szalunków pod ogromne fundamenty kościoła. Jedną z trudniejszych prac była budowa kaplicy okrągłej. Murarze nie chcieli się podjąć budowy, wówczas brat Kalikst zrobił z desek odpowiednie szablony, które umożliwiły precyzyjne kładzenie cegieł. Zrobił także okna do kościoła, rusztowania umożliwiające prace, w tym ruchome, które można było z łatwością przesuwać. Do niego należały prace ciesielskie. Jednym z wyzwań było zbudowanie ogromnego sufitu w kościele, który wznosił się na wysokości
- Charakterystycznymi cechami brata Kaliksta były ogromna cierpliwość i szacunek dla pomocników w stolarni. Był obecny pośród nas jako prawdziwy brat mniejszy. Bardzo rzeczowy, powściągliwy w mowie, przy tym pogodny i nigdy przykry. Wokół niego panowała taka dobra aura, która się nam udzielała. Swoją postawą wyzwalał w nas chęć do pracy. Miało się wrażenie, że uczestniczy się w czymś z jednej strony prostym, z drugiej - wielkim i świętym - wspomina o. Grzegorz Suchański.
Ojciec Piotr Stasiński, wspominając stolarza z Poczekajki, podkreśla, że dzielił życie na modlitwę i pracę. Mawiał, że praca, której nie towarzyszy modlitwa, jest niewiele warta. Był przekonany, że można zrobić wszystko, jeśli taka jest wola Boża. Mimo wielu zajęć i wyczerpującej pracy nigdy nie zaniedbywał modlitw. Wychodząc z chóru zakonnego, klękał na dwa kolana i skłaniał się do ziemi. W starszych latach sprawiało mu to wielką trudność, ale nigdy z tych gestów nie rezygnował.
Kiedyś jeden z braci zapytał go, co sprawiło, że tak pięknie umie się mdlić. Wówczas Kalikst odpowiedział, że nie zawsze tak było. W młodości często rozpraszał się na modlitwie, myśląc o pracy, jaką ma zrobić. Kiedyś gwardian klasztoru kazał mu zrobić półkę na telefon, który miał stanąć na korytarzu. Stolarz, zamiast dwóch godzin, pracował nad nią dwa dni, troszcząc się, by była elegancka. Gwardian zapomniał o swoim poleceniu i przez tydzień się po nią nie zgłaszał. Kiedy przyszedł, wzgardził robotą brata, mówiąc: "Takie byle co zrobiłeś" i rzucił ją w pokrzywy. Kalikstowi zrobiło się przykro, ale to go otrzeźwiło i odtąd inaczej zaczął traktować modlitwę, skupiając się na tym, co Pan Bóg myśli, a nie co powiedzą ludzie.
Do brata Kaliksta ciągnęły także dzieci, które podczas różnych procesji łapały go za rękę, by z nim podążać za Jezusem. Gdy odwiedzały go w stolarni, brał je na kolana, dawał cukierki lub bawił się z nimi, robiąc różne psikusy. Znajdował też czas, by odwiedzać starszych w domu pomocy społecznej.
Sam, złożony chorobą w sędziwym wieku, cierpiał w milczeniu, ze spokojem czekając na siostrę śmierć. Zaopatrzony w sakramenty w obecności współbraci czuwających przy szpitalnym łóżku odszedł 6 kwietnia 2013 r., w pierwszą sobotę miesiąca poświęconą szczególnie Matce Bożej. Ten dzień był także wigilią Niedzieli Miłosierdzia Bożego. W klasztornej kronice pod datą śmierci Kaliksta Kłoczki o. Jacek Nowacki zanotował: "Zmarł bardzo zasłużony brat - człowiek bez końca i bez reszty poświęcony i oddany powołaniu, służbie, modlitwie i pracy. Życiem pokazał, że był kaznodzieją bez ambony".
Przekonani o świętości brata Kaliksta ludzie proszą go o wstawiennictwo w różnych życiowych sprawach. Do ojców kapucynów spływają świadectwa łask otrzymanych po modlitwie za jego wstawiennictwem. Książka o. Derdziuka "Brat Kalikst z Poczekajki", wydana w 8. rocznicę jego śmierci, pokazuje tę niezwykłą postać, którą tak niedawno można było spotkać na ulicach Lublina.