Agata Pastwa z Poniatowej ma 38 lat, męża i troje dzieci. Żyje dzięki wysłuchanym przez Maryję modlitwom złożonym przed cudownym obrazem.
Księga łask i uzdrowień w sanktuarium w Wąwolnicy cały czas się zapełnia. Kolejne karty na bieżąco zapisywane są świadectwami cudów uproszonych u Matki Bożej Kębelskiej. Nic dziwnego, że nabożeństwa z modlitwą o wstawiennictwo Maryi gromadzą w Wąwolnicy tysiące ludzi. Przyjeżdżają z całej Polski. Modlą się, prosząc o to, czego w życiu potrzeba, a potem wracają, by dziękować.
Agata Pastwa o tym, że ma raka piersi, dowiedziała się 6 czerwca 2016 r. – To był dla mnie szok, bo nasze życie rodzinne w ciągu ostatnich lat kręciło się co prawda wokół szpitali, ale problemem było zdrowie dzieci, a nie moje – opowiada. – Nasze córeczki bliźniaczki mają zdiagnozowaną padaczkę, stwardnienie guzowate, obie są też niepełnosprawne intelektualnie, a Nikola ma dodatkowo autyzm. Dlatego gdy usłyszałam, że mój guz jest nieoperacyjny, przeraziłam się – dodaje. Okazało się, że Agata ma nie tylko zajętą przez nowotwór pierś, ale także węzły chłonne. – Lekarze zaproponowali najpierw ciężką chemię, a ewentualną operację później. To był bardzo trudny czas. Myślałam sobie, że jeśli przeżyję tę chemię, to już przeżyję wszystko.
Czułam się bardzo źle – wspomina pani Agata. Nie traciła jednak wiary w to, że będzie lepiej. – Mam naturę optymistki. Nie jest łatwo mnie złamać – dodaje ze śmiechem. – Gdy tylko mogłam, z wenflonem w ręce jeździłam z mężem do Matki Bożej, do Wąwolnicy. To było od zawsze nasze miejsce. Tam przez wiele lat, gdy dziewczynki zostały już zdiagnozowane, modliłam się o ich uzdrowienie. Tam też, a w zasadzie w miejscu objawień w Kęble, spędziliśmy z mężem wiele godzin, kiedy nasze dzieci uczestniczyły w rehabilitacji w pobliskim ośrodku. Dlatego gdy tylko usłyszałam o chorobie, pierwsze kroki skierowałam do Matki Bożej – opowiada pani Agata. – Rozmawiałam z ks. infułatem Janem Pęziołem, udzielił mi specjalnego namaszczenia i dał medalik, z którym się od tamtego momentu nie rozstaję.
Za Agatę modlili się wszyscy: rodzina, przyjaciele, znajomi, ale także nieznajomi, którzy poznając historię jej rodziny, starali się pomóc choćby modlitwą.
Kobieta w listopadzie 2016 r. została zoperowana. Usunięto jej prawą pierś i węzły chłonne. Styczeń i luty 2017 r. był czasem radioterapii. – Śmiałam się trochę, bo przypomniałam sobie, jak pół roku przed zachorowaniem oddałam swoje długie włosy fundacji Rak’n’Roll, a teraz sama potrzebowałam peruki – mówi.
Po radioterapii Agatę czekała jeszcze przypominająca chemia. Gdy tylko się skończyła, na kolejnym badaniu okazało się, że w miejscu blizny jest wznowa, znacznie złośliwsza.
Był przełom października i listopada, gdy badanie potwierdziło nawrót raka. Lekarze w Lublinie rozłożyli ręce, twierdząc, że nie mają pomysłu na dalsze leczenie. – A ja tak bardzo chciałam żyć – mówi pani Agata. – Nikt w mojej rodzinie wcześniej nie chorował na raka, nie byłam obciążona genetycznie, a jednak coś takiego się przyplątało.
Na 29 listopada lekarze wyznaczyli termin badania PET, które miało wskazać, gdzie tym razem rozniósł się nowotwór. – Dzień później przed obrazem Matki Bożej w czasie indywidualnej Mszy św. stanęłam z całą rodziną i przyjaciółmi, prosząc o uzdrowienie. Przez kolejne dwa tygodnie czekałam na wynik z drżącym sercem. Bardzo się bałam. Nowotwór piersi powoduje odległe przerzuty. 14 grudnia przyszedł wynik. Napisano w nim, że nie mam w organizmie żadnych zmian nowotworowych. Byłam zupełnie czysta.
O tym, że to cud, wiedzą wszyscy, którzy walczyli razem z Agatą o wyzdrowienie. – Matka Boża mnie uleczyła – mówi z przekonaniem Agata. – Gdy lekarze zobaczyli wynik, długo nie mogli wyjść ze zdziwienia. Potem powiedzieli tylko, że czasem tak się zdarza…