Urodzony w Wojsławicach ks. Stanisław Mysakowski jest jednym z błogosławionych Kościoła. Został zamordowany przez Niemców w obozie koncentracyjnym.
W czasie II wojny światowej Niemcy zamordowali ok. 3000 księży. 13 czerwca 1999 r. Jan Paweł II podczas Mszy św. na pl. Piłsudskiego w Warszawie beatyfikował 108 męczenników tego okresu, wśród nich m.in. ks. Stanisława Mysakowski, który urodził się w Wojsławicach. W trakcie swej pracy duszpasterskiej zajmował się m.in. młodzieżą z Zemborzyc, ale również z innych części Lublina.
13 czerwca o godz. 16 w dawnej synagodze w Wojsławicach nastąpi uroczyste otwarcie wystawy biograficznej ks. Mysakowskiego. Następnie o godz. 17 w kościele parafialnym w Wojsławicach będzie sprawowana Msza św. Po liturgii zaplanowano koncert poświęcony pamięci męczennika, podczas którego wystąpią Krzysztof Napiórkowski i Mateusz Gliniewicz. Wydarzenie organizuje m.in. Gminne Centrum Kultury, Sportu i Turystyki w Wojsławicach.
Poniżej publikujemy tekst „Pamiątki giną, pamięć pozostaje - rzecz o bł. ks. Stanisławie” przygotowany przez ks. dr Grzegorza Grabarczyka, przybliżający sylwetkę bł. kapłana.
Urodził się 14 września 1896 r. w Wojsławicach. Podczas chrztu 19 października, nadano mu imiona Stanisław Franciszek. I tak właśnie rozpoczęła się historia życia błogosławionego z wojsławickiej ziemi: ks. Stanisława Mysakowskiego, męczennika II wojny światowej.
O jego życiu młodzieńczym nie wiemy wiele. Był uczniem gimnazjum w Zamościu, a po jego ukończeniu wstąpił do lubelskiego seminarium. Z zachowanych w archiwum diecezjalnym w Lublinie kart egzaminacyjnych wynika, że studentem był pilnym, co zaowocowało jego dalszym kształceniem na Uniwersytecie Lubelskim. Jednak od samego początku - jak sam pisał do ówczesnego biskupa lubelskiego Mariana Leona Fulmana - bardziej pociągała go praca duszpasterska: „po seminaryjnych studiach, ściśle teoretycznych (...), dobrą będzie rzeczą, jeśli przypatrzę się, poznam trochę życie i jego potrzeby...”.
Dlatego też został skierowany do pracy na wikariatach w Lublinie, najpierw w parafii Nawrócenia św. Pawła (w latach 1925-1932), a później w lubelskiej katedrze - do aresztowania w roku 1939. 17 listopada tego roku aresztowano obu biskupów lubelskich i 10 innych kapłanów. Poszukiwano również ks. Mysakowskiego. Zagrożono, że jeśli się nie zgłosi, aresztowany zostanie jego sędziwy ojciec. Dwa dni później ks. Stanisław stawił się na zamku lubelskim wierząc, że po przesłuchaniu zostanie zwolniony, gdyż w swojej pracy nie zajmował się polityką, a jedynie służbą społeczną. Stało się inaczej.
Tak jak pozostali, został skazany przez sąd doraźny na śmierć i 4 grudnia 1939 r. znalazł się w niemieckim nazistowskim obozie koncentracyjnym Sachsenhausen. Następnie trafił do Dachau, gdzie otrzymał numer obozowy 22591. Niewolnicza, ciężka praca na tzw. „plantażach” bez względu na pogodę, głodowe wyżywienie, oraz tortury (kara słupka), zniszczyły całkowicie jego wątłe zdrowie. Jesienią 1942 r. podczas selekcji zdrowotnej, został uznany za niezdolnego do pracy i zamordowany w komorze gazowej w miejscowości Hartheim koło Linzu. W akcie zgonu wystawionym przez kancelarię obozu podano datę: 30 października 1942 r. Ciało spopielono w krematorium. Symbolicznym miejscem upamiętniającym jego śmierć jest inskrypcja na płycie grobowca rodzinnego w Lublinie przy ul. Lipowej, gdzie spoczywają jego ojciec i siostra.
Źródła podają, że w czasie II wojny światowej zginęło z rąk Niemców ok. 3000 księży. Kiedy 13 czerwca 1999 r. papież Jan Paweł II beatyfikował 108 męczenników tego okresu, znalazło się pośród nich kilkudziesięciu księży diecezjalnych. Do tego grona włączony został także ks. Stanisław Mysakowski. Dlaczego? Odpowiedzi na to pytanie trzeba szukać w historii jego życia. Z dostępnych dokumentów i złożonych świadectw wynika, że ks. Stanisław był człowiekiem głęboko oddanym misji kapłańskiej i ludziom, do których został posłany. Głęboko w sercu zapisał słowa Chrystusa: „Ja jestem krzewem winnym, wy - latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić” (J 15,5). Żyjąc w bliskości z Bogiem, niósł Go wszystkim, pracując tak z młodzieżą, jak i starszymi. Poświęcał czas na pomoc ubogim, niepełnosprawnym, ludziom „z marginesu”. Z jego inicjatywy powstały w Lublinie: Stowarzyszenie Rycerzy Serca Jezusowego, Stowarzyszenie Pracownic Domowych, Towarzystwo Miłosierdzia Chrześcijańskiego. Dbając o przekazywanie wartości i zasad moralnych organizował wiele pielgrzymek, rekolekcji, spotkań formacyjnych i konferencji. Przy parafii powstały dwie biblioteki oraz kino „Uciecha”, aby zapewnić - szczególnie młodym - godziwą rozrywkę. Szeroka współpraca w ramach doraźnej pomocy społecznej przynosiła ukojenie wielu osobom chorym i starszym, często pozostawianym bez potrzebnej opieki. Ze świadectw osób bezpośrednio współpracujących, bądź znających ks. Mysakowskiego wyłania się obraz człowieka, którego sensem życia było spełnianie przykazania miłości Boga i bliźniego w stopniu heroicznym.
Janina Nartowska, sekretarka wspomnianego Stowarzyszenia Rycerzy Serca Jezusowego, zapisała: „Ks. St. Mysakowski majątku po sobie nie zostawił i nigdy go dla siebie nie pragnął. (...) Sam w życiu dużo przeżył, umiał więc zrozumieć każdą nędzę ludzką”. I rzeczywiście - jego każdy dzień posługi kapłańskiej poświęcony był na sprawowanie sakramentów, pomoc chorym i potrzebującym, kształcenie młodzieży, czy wsparcie w zdobywaniu pracy. Kiedy „w czasie bombardowania Lublina mieszkanie jego zostało zniszczone, nie ratował swojego mienia, wyrwane drzwi w mieszkaniu zastawił deską, a sam biegał od domu do domu i pod walącymi się gruzami dysponował ludzi na godzinę śmierci, wyciągał nieszczęśliwych z płomieni i robił opatrunki ofiarom bombardowania” - pisze dalej Janina Nartowska.
Jeszcze bardziej poruszające są świadectwa współwięźniów z Dachau. Ks. Władysław Kłos wspominał: „Nie spotkałem kapłana tak pogodzonego z losem, tak skupionego, tak ofiarnego dla współkolegów, tak zjednoczonego z Bogiem przez ciągłą modlitwę. Bóg prowadził go przez obóz drogą krzyżową, jak mało kogo. (…) . Jego postawa kapłańska, jego głęboka wiara, jego ciągłe skupienie, jego modlitwy, jego ofiarność dla współwięźniów, jego poddanie się woli Bożej budowała jego kolegów księży współwięźniów”. A o. Leon Cis dodaje: „w mojej pamięci pozostaje jako prawdziwy kapłan, jako człowiek pełen prostoty i spokoju, a równocześnie pamiętam, że z jego twarzy i z Jego oczu biła wielka dobroć. Nieraz mi proponował, abym się podzielił jego kawałkiem chleba: „bo tobie więcej potrzeba niż mnie”. Kiedy w Dachau został przydzielony do transportu „inwalidów” skierowanych na śmierć w komorach gazowych, w ostatniej rozmowie ze współwięzionym ks. Czesławem Dmochowskim wyznał: Mój drogi, co Bóg da, oddaję się w ręce jego! Na co - dodaje ks. Czesław - „I mnie, i jemu stanęły łzy w oczach, słowa zamarły nam w ustach. Jeszcze raz widziałem go w przeddzień wyjazdu. Był spokojny, bo powierzył los swego życia w ręce Boga”.