– Każdy dzień jest staraniem o dusze. Żadne wielkie sprawy, wspaniałe mury czy figury nie mogą przysłonić człowieka, któremu niesiemy Chrystusa – podkreśla ks. Tadeusz Nowak.
Pierwsze wspomnienia rodzinnego domu pochodzą z małej miejscowości na Hrubieszowszczyźnie. Rodzice pracowali na roli, dzieci chodziły do szkoły, ale coraz częściej mówiło się o tym, by przeprowadzić się gdzieś, gdzie będzie można podjąć się innej pracy. Gdy Tadeusz chodził do VII klasy, przenieśli się do Sitańca pod Zamościem. – Mama z wykształcenia była pielęgniarką, więc znalazła pracę w zawodzie, a tata poszedł do pracy do młyna. Ja zaś zacząłem wkrótce naukę w liceum w Zamościu. Zostałem uczniem szkoły, która była bezpośrednim spadkobiercą Akademii Zamojskiej i muszę powiedzieć, że z nauką radziłem sobie nieźle – wspomina ks. Tadeusz Nowak, który w tym roku świętuje 50 lat kapłaństwa.
Ojciec z różańcem
Rodzinny dom Nowaków nie wyróżniał się czymś szczególnym, ale był dla dzieci ostoją. – Był dla nas bezpieczną przystanią, miejscem, gdzie zawsze mogliśmy liczyć na wsparcie i gdzie czuło się po prostu miłość. W takim zwyczajnym środowisku kształtowała się moja wiara – mówi jubilat. Najbardziej pobożnością imponował synowi tata. Były oficer Armii Krajowej grał w orkiestrze, znał się na weterynarii. – To zawdzięczał z kolei swemu ojcu, czyli mojemu dziadkowi, który był felczerem weterynaryjnym i syna trochę przyuczył. Na wsi zawsze, gdy coś się działo, wołano ojca. Robił też buty i strzygł mężczyzn. W soboty wokół domu siedziały chłopy i czekały na strzyżenie. Był więc człowiekiem wielu talentów, ale najbardziej ujęło mnie to, że modlił się na różańcu – opowiada ks. Tadeusz. Jako młody chłopiec był świadkiem, jak do ich domu przyszedł sąsiad i dał ojcu jakąś kartkę. – Tata położył ją na stole. Kiedy wyszedł, przeczytałem, co tam było napisane. Okazało się, że to tajemnica Różańca Świętego. Zrozumiałem, że ciężko pracujący mężczyźni w tamtych czasach założyli sobie kółko różańcowe i codziennie odmawiali tę modlitwę. Czasem ojciec, po przyjściu wieczorem z pola, nalewał wody do miednicy, siadał na stołku i mył nogi jedną ręką, a w drugiej trzymał różaniec – wspomina ks. Tadeusz.
Doktor czy nauczyciel
Od młodych lat był w nim jakiś zapał do wiary. Ludzie mówili o nim, że na pewno będzie księdzem. – Ja się wtedy buntowałem i podkreślałem, że co najwyżej mogę zostać organistą. Tuż obok mojej szkoły znajdował się kościół św. Katarzyny. Na długiej przerwie często tam zaglądałem z kolegami i przystępowaliśmy do Komunii Świętej. Kiedy zbliżał się czas matury, trzeba było zdecydować, co dalej. Mnie zawsze imponował mundur, ale nie chciałem być zwykłym oficerem, a ponieważ lubiłem biologię, postanowiłem zdawać na Wojskową Akademię Medyczną. Jednak pierwsze pytanie brzmiało, czy mój ojciec jest w partii. Powiedziałem, że nie i egzamin się skończył. Alternatywą było studium nauczycielskie, bo lubiłem się uczyć i także uczyć innych. Zdobyłem wykształcenie nauczyciela matematyki z fizyką – opowiada o swej młodości ks. Tadeusz. Kiedy przyszedł czas praktyk szkolnych, wybrał się do swego dziadka i do szkoły, gdzie sam przez sześć lat się uczył. Na jednej z przerw, podczas rozmowy z żoną kierownika szkoły, zeszło na tematy wiary. Wówczas przyznał się, że myśli o seminarium. To był pierwszy krok na jego drodze ku kapłaństwu.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się