Każdy dzień jest staraniem o dusze. Żadne wielkie sprawy, wspaniałe mury czy figury nie mogą przysłonić człowieka, któremu my, kapłani, niesiemy Chrystusa - podkreśla ks. Tadeusz Nowak.
Szedłem tam jak na skrzydłach. Przy całym szacunku dla Modliborzyc, Świdnik wydawał mi się rajem, gdzie będą młodzież, inni wikariusze, możliwości działania, wspólnoty. Byłem pełen zapału – wspomina. Zaczęły się prace przy tworzeniu parafii św. Józefa. Najpierw miało być wezwanie św. Józefa Robotnika, ale ostatecznie zdecydowano, że parafii patronował będzie św. Józef Oblubieniec. – Mieszkałem przy kościele okrągłym i piechotą chodziłem na plac budowy. Nie robiłem tego bynajmniej, by oszczędzać samochód, jak czasem śmiali się koledzy, ale idąc, spotykałem ludzi. Zatrzymywałem się, pytałem, co słychać, pogawędziłem trochę i tak poznawałem parafian. Z niektórymi dzięki temu połączyły mnie więzy przyjaźni. Jak na budowie brakło czegoś, zawsze ktoś wspomógł – opowiada ks. Tadeusz.
Któregoś dnia w trakcie budowy niespodziewanie przyjechał do parafii abp Bolesław Pylak. - Pamiętam, że byłem wysoko na rusztowaniu, rozmawiając z robotnikami, gdy ktoś mnie zawołał, że biskup jest na dole. Zszedłem w roboczym ubraniu, zaskoczony. Biskup zapytał mnie wtedy, czy zgodzę się zostawić budowę tego kościoła i przejść do parafii Najświętszej Maryi Panny Matki Kościoła, by tam dokończyć budowę, bo ks. Hryniewicz prosi o przeniesienie na emeryturę, a mnie zna i chciałby przekazać prace w ręce kogoś, kto zna jego zamysł. Zgodziłem się i tak pozostając w Świdniku, zmieniłem parafię, która stała się moim domem do dnia dzisiejszego – opowiada ks. Tadeusz.
Tak zwany kościół okrągły był wybudowany, ale trzeba było go urządzić. To było wielkie wyzwanie. – Było wiele trudności technicznych. Nie każdy miał warsztat, by podjąć się realizacji projektu, poczynając od kładzenia posadzki w okrągłym kościele, skończywszy na zrobieniu ogromnej figury Matki Bożej, która miała być głównym elementem wystroju. Pamiętam, jak w końcu znalazła się pracownia, która podjęła się wykonania figury. Zapłaciliśmy zaliczkę i czekamy. Mijają tygodnie, w końcu miesiące i nic się nie dzieje. Nie wytrzymałem już tego czekania. Miałem najgorsze myśli, że nic z tego nie będzie. Poprosiłem kolegę, by pojechał ze mną do tej pracowni, bo bałem się, że nie wytrzymam nerwowo, jak okaże się, że coś jest nie tak. Zajeżdżamy, pani zaprasza nas do środka i widzę przygotowaną figurę. Kamień spada mi z serca i mówię, żeby przyjeżdżali i montowali. Na to słyszę: „O nie, ja teraz będę na nią przez 2 tygodnie patrzeć i zastanawiać się, jak wydobyć z niej sacrum”. Przyglądam się figurze i mówię: „No tak, to ramię chyba trochę za cienkie”. Słyszę: „No widzi ksiądz, jeszcze nie czas na montaż” – wspomina ks. Tadeusz.
W końcu wszystko się udało. Budowa kościoła została ostatecznie zakończona. – Choć budynek świątyni był gotowy, to dla kapłana nigdy nie kończy się budowa Kościoła Chrystusowego z wiernych. Każdy dzień jest staraniem o dusze człowieka. Żadne wielkie sprawy, wspaniałe mury czy figury nie mogą przysłonić człowieka, któremu my, kapłani, niesiemy Chrystusa. Żeby to było możliwe, samemu trzeba iść przez życie na kolanach z codzienną modlitwą i oddawać się Matce Bożej – podsumowuje lata swej posługi jubilat.