Napis AVE, stworzony z jarzeniówek umieszczonych na kościele u zbiegu ulic Fabrycznej i Kościelnej, był fortelem. Spowodował jednak, że ludzie na pół wieku zapomnieli, jak wyjątkowy patron opiekuje się ich parafią.
Około 50 lat temu, w czasie peregrynacji kopii ikony jasnogórskiej, kiedy wszelkie publiczne wyrazy religijności były przez ówczesne władze surowo zabronione, ks. Franciszek Kapalski, proboszcz kościoła na lubelskich Bronowicach, znalazł sposób na manifestację wiary. – Na zwykłych deskach przyczepił żarówki, które ułożył w napis AVE i umieścił na wszystkich czterech zewnętrznych ścianach kościelnej wieży – opowiada obecny proboszcz parafii św. Michała ks. Arkadiusz Paśnik. – To była taka prowizorka, ale na blisko pół wieku wpisała się w życie miasta. Później już nikt nie mówił inaczej o naszym kościele jak właśnie AVE. Choć dekoracja została zdjęta przeszło dekadę temu, szczególnie starsze pokolenie wciąż pamięta to zawołanie.
Kontynuować dziedzictwo
Parafia na Bronowicach powstała 100 lat temu. – To były peryferie miasta, nazywane potocznie Foksal lub Piaski – mówi ks. Paśnik. – Bardzo prężnie rozwijało się tu życie robotnicze. Już z końcem XIX w. były próby zainicjowania tu duszpasterstwa, jednak zaborcy nie zgadzali się na stworzenie żadnego ośrodka religijnego. W 1915 r. postawiono drewnianą kaplicę i 23 maja tego samego roku odprawiono pierwszą Mszę św. W 1921 r. erygowano parafię, a w roku 1930 rozpoczęto budowę kościoła. Do jego zaprojektowania został zaangażowany bardzo znany i drogi architekt Oskar Sosnowski. Choć była to uboga dzielnica i ludzie nie mieli pieniędzy, zdecydowali się właśnie na niego – opowiada.
Kościół konsekrowano w 1938 r. Otrzymał tytuł nieistniejącej już fary ze Starego Miasta. – Przez blisko 600 lat kościołem matką dla Lublina była fara na Starym Mieście, której patronował św. Michał Archanioł – wyjaśnia ks. Arkadiusz. – Gdy powstawał nasz kościół, fara od 50 lat już nie istniała. Ktoś podobno wtedy wpadł na pomysł, żeby nową świątynię poświęcić właśnie Archaniołowi Michałowi. Chodziło o to, by kontynuować dziedzictwo – dodaje.
Miejsce życia
Kościół św. Michała był ostatnim sakralnym dziełem przedwojennego Lublina. W czasie wojny nie został zniszczony, bo w jego wnętrzu Niemcy urządzili sobie magazyn. – Z jednej strony było to błogosławieństwo, z drugiej przekleństwo, bo choć nie został zniszczony od zewnątrz, jego wnętrze − po tym, jak SS-mani trzymali tu zboże, konie i krowy − nadawało się do kompletnego remontu – opowiada ks. Paśnik. – Pamiętam taką rozmowę z jedną staruszką, którą wspominała, jak przychodziła w czasie wojny do kościoła. Maleńka część wydzielona była na sprawowanie Eucharystii. Ona stawała z małym woreczkiem tak, by móc przez deski boksów wygrzebywać ziarno. Jej mama później mieliła je w domu i piekła chleb. Ta kobieta nie mogła się nadziwić, nawet po latach, że w tym kościele Bóg karmił ją Eucharystią i chlebem powszednim – wspomina kapłan.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się