Tamta noc była decydująca. Miała jej nie przeżyć. Choć wydawało jej się, że rzeczywiście umiera, przeżyła. 6 dni później wyszła ze szpitala.
Siostra Nulla ze Wspólnoty Sióstr Uczennic Krzyża spotkała się z młodzieżą i mieszkańcami Lublina w kinie Bajka. Spotkanie zorganizowało wydawnictwo Edycja Świętego Pawła, które wydało książkę o cudzie uzdrowienia s. Nulli.
Przeszło 30 lat temu s. Nulla jako młoda postulantka poważnie zachorowała. Okazało się, że to nowotwór tarczycy w bardzo zaawansowanym stadium. - Zoperowano mnie. Operacja podobno się udała. Wszystko miało być dobrze. Niestety po kilku miesiącach zaczęłam bardzo źle się czuć. Nie mogłam spać, bo nie mogłam oddychać. Znowu trafiłam do szpitala - wspomina.
Lekarze stwierdzili wznowę. Tym razem nowotwór zaatakował gardło. Guz w krtani miał kilka centymetrów i cały czas rósł. - Lekarz powiedział, że zostały mi jakieś trzy miesiące życia, a śmierć przyjdzie przez uduszenie - opowiada.
Wtedy współsiostry s. Nulli rozpoczęły modlitwę za przyczyną kard. Wyszyńskiego. - To była nowenna, którą postanowiły odmawiać dziewięć razy w ciągu dnia. Modliły się przez siedem tygodni.
Lekarze w tym czasie proponowali s. Nulli operację. - Nie zgodziłam się na nią, bo ryzyko, że w jej czasie umrę, było bardzo duże, a nawet jeśli bym przeżyła, to tak wielkie skutki uboczne się z nią wiązały, że nawet nie chciałam o tym myśleć. To był moment, w którym zrozumiałam, że moje życie nie należy już do mnie. Lekarze mówili mi o śmierci, siostry o życiu wiecznym. Biskup szczecińsko-kamieński Kazimierz Majdański wyraził zgodę, bym mogła przyjąć wcześniej śluby zakonne na wypadek śmierci - opowiada.
Siostra Nulla trafiła do Instytutu Onkologii w Gliwicach. - Wiedziałam, że moje życie się kończy. Guz miał 5 centymetrów, był widoczny przy otwarciu ust, zajmował prawie cały przełyk. Przerzuty miałam także w wielu innych miejscach. W Gliwicach podano mi drugą dawkę jodu radioaktywnego. Noc z 14 na 15 marca miała być decydująca. Wieczorem doktor powiedział towarzyszącej mi siostrze, że najprawdopodobniej tej nocy nie przeżyję.
Jednak przeżyła, choć wspomnienia tamtych godzin nocnych wywołują trudne emocje. - Wydawało mi się, że umieram. Dusiłam się, dostałam krwotoku. Nad ranem jednak wszystko minęło. Lekarze od razu stwierdzili, że to cud. Sześć dni później wypisali mnie ze szpitala. Wszystko się cofnęło - wspomina.
Zarówno s. Nulla, jak i całe zgromadzenie wiedziało, że cud uzdrowienia zawdzięcza kardynałowi Wyszyńskiemu.
Więcej o historii s. Nulli wkrótce w papierowym wydaniu "Gościa Lubelskiego".