Reklama

    Nowy numer 13/2023 Archiwum

Wszystko ma swój czas

Misjonarzem może być każdy, także na swoim własnym podwórku. Niektórzy jednak muszą ruszyć w świat, by dotrzeć tam, gdzie niewielu chce żyć.

Siostra Amadeusza Sowińska ze Zgromadzenia Sióstr Opatrzności Bożej pochodzi z kujawskiej wsi Jaksice. Do Lublina przyjechała w 2015 roku. − Zaczęłam wtedy pracę w Szkole Podstawowej nr 30 jako katechetka. To był cudowny czas i bardzo głęboko w sercu ciągle noszę tę szkołę − opowiada.

Choć z wielkim oddaniem pracowała wśród dzieci i młodzieży w Polsce i praca sprawiała jej satysfakcję, to jednak wciąż tęskniła za wyjazdem na misje. − Już w 2014 roku wyraziłam po raz pierwszy pragnienie wyjazdu − wspomina. − Wydawało się, że wszystko jest na najlepszej drodze. Miałam ruszyć do Kamerunu. Decyzja jednak została nagle cofnięta. Było mi oczywiście bardzo żal, ale pomyślałam, że być może to jednak nie jest moja droga, skoro Pan Bóg nie chce, bym tam jechała.

Ostatni raz

Siostra Amadeusza z ogromnym zapałem oddała się innym pracom, do których skierowało ją zgromadzenie. − Ale nie było tak, że myśli o wyjeździe minęły − śmieje się misjonarka − wręcz przeciwnie, one wracały jak bumerang, nie dając spokoju.

Po dwóch latach pracy w Lublinie s. Amadeusza napisała list do zarządu zgromadzenia. − Nie dostałam jednak odpowiedzi − mówi.

Rok później spróbowała ponownie. − Tym razem mocno postanowiłam sobie, że jeśli się nie uda, będzie to już moja ostatnia próba. Po jakimś czasie niespodziewanie przyszła informacja, że mogę wyjechać. Niestety pojawiły się inne przeszkody. Zaczęłam tracić głos − opowiada. − Okazało się, że mam w gardle guza. Był mały, ale trzeba go było jak najszybciej zoperować. Pomyślałam wtedy, że Pan Bóg na pewno nie chce mojego wyjazdu na misje, skoro zabiera mi głos.

Siostra Amadeusza poprosiła o urlop zdrowotny. − Pan Bóg stopniowo przygotowywał mnie na wielkie zmiany. Mimo że bardzo chciałam wyjechać na misje, nie wyobrażałam sobie pozostawienia mojej ukochanej pracy w szkole. Nie wiedziałam, jak zrobić ten krok, a On tak po prostu sobie z tym poradził. Dał mi czas na przemyślenie decyzji, doświadczenie zostawienia czegoś dla Niego. Wiedziałam już, że to dowód na to, że wszystko ma swój czas.

Kulturowy szok

W 2018 roku s. Amadeusza wyjechała do Warszawy do Centrum Formacji Misyjnej na roczne przygotowanie do misji. − Wybrałam Kamerun, choć nasze siostry posługują w wielu różnych krajach na świecie. Po rocznym przygotowaniu 11 września 2019 roku wyleciałam do Afryki.

W porównaniu do wielu misjonarek i misjonarzy, którzy od lat posługują na tym kontynencie, s. Amadeusza ciągle jest świeżą misjonarką. − W Kamerunie prowadzimy dwie misje – jedną w lesie, gdzie mamy szkołę podstawową i ośrodek zdrowia, oraz drugą – w miasteczku Ayos – gdzie obecnie jestem i pracuję.

Przez pierwsze dwa lata misjonarka przede wszystkim przyzwyczajała się do nowego życia. − Zupełnie inna i obca kultura, zwyczaje, język, w tym języki plemienne – przeżyłam tzw. szok kulturowy, który każdy młody misjonarz przechodzi. Choć wiele już doświadczyłam i do pewnych rzeczy się przyzwyczaiłam, to jednak nie ma dnia, w którym by mnie coś nie zaskoczyło. Nie sposób opisać inności tutejszej kultury, na swój sposób pięknej i bogatej. Wspaniała przyroda, otwartość ludzi, niezwykła prostota, dzielenie się tym, co mają, radość. To jest coś, co urzeka i sprawia, że człowiek zaczyna się tutaj dobrze czuć. Z drugiej zaś strony zetknęłam się z wieloma trudnymi sytuacjami, zwyczajami i obyczajami, które dla nas, Europejczyków, są nie do przyjęcia, np. dzieci zawsze są na ostatnim miejscu, wyznawane są zupełnie inne wartości, widać skrajną nędzę i skrajne bogactwo. Dla mnie osobiście niezwykle trudne jest tutejsze podejście do wychowania dzieci: bicie po głowie, krzyk, nieustanne ograniczenia. Dziecko nie otrzymuje za karę jedzenia, które i tak jest raz dziennie.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy