Choć domownicy nie wierzyli w Boże Narodzenie, rodzina zasiadała do uroczystej wieczerzy. O Jezusie nikt nie rozmawiał, ale On cierpliwie czekał, by móc się narodzić w sercach ludzi.
Badając swoje serce
Po obronie pracy magisterskiej znalazła pracę w Warszawie jako pedagog. – Bardzo lubiłam swoje zajęcie, miałam mieszkanie, utrzymywałam się samodzielnie – czego chcieć więcej? A jednak wciąż zadawałam sobie pytanie, jak uporządkować swoje życie. Chodziłam na modlitwę i do spowiedzi do kościoła kapucynów. Tam trafiłam na o. Piotra, który jakby czytał w moim sercu. Stawiał jasne pytania i pomagał rozeznać, czego chce ode mnie Bóg. Z jego pomocą zaczęłam badać, czy powołanie jest moją drogą. Kiedy odpowiedziałam, że tak, o. Piotr zapytał mnie, o jakim zgromadzeniu myślę. Powiedziałam, że chciałabym zostać kapucynem, ale jestem kobietą, więc to niemożliwe. Wtedy dowiedziałam się, że jest w Polsce w Lublinie od niedawna zgromadzenie sióstr kapucynek NSJ – opowiada siostra.
Nigdy wcześniej o nim nie słyszała, dostała więc ulotkę z podstawowymi informacjami i gdy zaczęła czytać, wiedziała, że to właśnie to. – W tym czasie o. Piotra przeniesiono do Lublina, gdzie siostry miały swój dom. Przyjechałam tu na rozmowę. Otworzyła mi siostra, przyjrzałam się jej i zrobiło mi się żal, że muszę pod welon schować moje piękne długie włosy. Wtedy pomyślałam, że chcę Bogu oddać życie, a włosów mi żal, i serce zalał pokój – wspomina s. Magdalena.
Doświadczenie choroby
Do domu sióstr w Lublinie miała się zgłosić w połowie sierpnia, ale wcześniej pojechała z młodzieżą do Częstochowy na spotkanie z Janem Pawłem II. Mieszkali tam za miastem na polu namiotowym w oczekiwaniu na Światowe Dni Młodzieży, gdy pewnego dnia coś zaczęło się dziać z jej wzrokiem. − Jeden z ojców kapucynów, który opiekował się naszą grupą, zabrał mnie do szpitala w Częstochowie, gdzie po badaniu okazało się, że odkleiła się siatkówka i grozi mi utrata wzroku. Chciano mnie od razu zostawić w szpitalu, ale uprosiłam, bym mogła wrócić do Warszawy. Ojcowie kapucyni załatwili mi transport, który musiał już być w pozycji leżącej. Wszyscy ciągnęli do Częstochowy, a ja wyjeżdżałam z niej, nie doczekawszy spotkania z papieżem. Wiara jednak pozwoliła mi czuć się wolną. Oddałam się całkowicie Bogu – opowiada siostra.
Po przejściu operacji i powrocie do zdrowia mogła z opóźnieniem zgłosić się do Lublina i zacząć życie we wspólnocie sióstr kapucynek NSJ, które w swym charyzmacie mają opiekę nad dziećmi. Wykształcenie pedagogiczne okazało się bardzo potrzebne. Od tamtego czasu minęło 26 lat. Od dwóch lat s. Magdalena posługuje we wspólnocie na Słowacji.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się