Przez ostatnie lata swego życia mocą imienia Jezus i poprzez zawierzenie Maryi wyrzucał złe duchy, pocieszał strapionych, modlił się o łaski dla potrzebujących. Ks. Jan Pęzioł, wieloletni kustosz sanktuarium Matki Bożej Kębelskiej, wrócił do domu Ojca.
W poniedziałek przed świętami, 20 grudnia, ks. Jan Pęzioł jechał samochodem do Lublina wraz z ks. Jerzym Ważnym. Kiedy ruszyli, ks. Jerzy zapytał: - To co, modlimy się? - Modlimy - odpowiedział ks. Jan. - Koronka czy Różaniec? - Koronka. - W jakiej intencji? - O dobre przejście do domu Ojca - zakończył ten dialog ks. Jan Pęzioł, jakby przeczuwając, że jego czas tu na ziemi dobiega końca. Dwa dni później 22 grudnia o 5 rano Pan wezwał go do siebie. Za kolejne dwa dni, dokładnie w Wigilię Bożego Narodzenia, ks. Jan skończyłby 90 lat. Jednak urodziny i ziemskie imieniny, które obchodziłby 27 grudnia, czyli w dzień swego pogrzebu, świętuje już z perspektywy nieba.
Mały Janek od najmłodszych lat lubił Różaniec. Sam przyznał, że to już w dzieciństwie przychodziły mu do głowy myśli o kapłaństwie. Czasy jednak były niespokojne. Gdy skończył 8 lat, wybuchła II wojna światowa. Rok później zmarł jego ojciec. Mimo tych doświadczeń nie zachwiała się wiara Jana Pęzioła. Po zakończeniu wojny coraz częściej myślał o kapłaństwie. Myśl ta wyrastała także z wychowania i atmosfery rodzinnego domu. Rozpoczął więc naukę w gimnazjum biskupim w Lublinie, jednak warunki materialne nie pozwoliły mu szkoły ukończyć. Musiał ją porzucić i pójść do pracy. Jednocześnie kończył liceum wieczorowe i tam zdał maturę. Mając 21 lat zastukał do drzwi lubelskiego seminarium. W końcu nadszedł długo oczekiwany dzień święceń kapłańskich. Był 20 kwietnia 1958 roku. 27 diakonów, niemal biegiem, z powodu ulewnego deszczu, opuściło seminarium, by udać się do katedry na Mszę świętą o 7 rano. Tam z rąk biskupa lubelskiego Piotra Kałwy otrzymali święcenia prezbiteratu. Wśród nich był ks. Jan Pęzioł.
- Wyszliśmy z katedry jako kapłani. Rozdaliśmy sobie nawzajem napisane na zwykłych maszynach, na byle jakim papierze, bo innego w tamtym czasach nie było, takie zobowiązania zatytułowane „Na przyszłość życia naszego w kapłaństwie”. Mottem na przedzie tego tekstu były słowa Jezusowego wezwania, „Abyście byli naśladowcami moimi” i Jan Pęzioł wypełnił je od pierwszej do ostatniej chwili swego kapłaństwa - mówił kolega z roku święceń ks. Jana.
Jako wikary pracował przez 10 lat w różnych parafiach. W 1968 roku został proboszczem w Kalinówce. Potem były kolejne placówki, aż w 1978 roku został skierowany do pracy w Wąwolnicy, gdzie kult odbierała Matka Boża Kębelska. To miejsce wpisało się w jego życie szczególnie, a on zapisał się w jego historii.
Uroczystościom pogrzebowym przewodniczył abp Stanisław Budzik, który wskazywał na podobieństwo ks. Jana do św. Jana Apostoła, patrona zmarłego kapłana.
- Był bardzo podobny do św. Jana Apostoła, bo św. Jan był umiłowanym uczniem Pańskim i tak było i z naszym infułatem. Niestrudzenie zabiegał o sprawy Boże. Kochał Matkę Bożą, której zawierzał wszystkie sprawy i ludzi za których się modlił. Dzięki jego staraniom stała się miejscem znanym, do którego przybywa ciągle tylu pielgrzymów. I to nie tylko od wielkiego święta, od wielkiego odpustu, ale regularnie - mówił abp Stanisław.
Ks. Jan Pęzioł uczył ludzi wiary, szacunku dla drugiego i nieustannie przestrzegał, by nie dać się zwieść złudzeniu, że szatana nie ma.
- Był niezwykłym nauczycielem życia, który poświęcał swój czas dla każdego, kto tego potrzebował. Nie da się zliczyć ludzi, którzy dzięki jego modlitwie, czy radzie uzyskali wiele dobra. Trudno wyrazić wdzięczność za wszystko, niech więc choć symbolicznym podziękowaniem będzie Medal Komisji Edukacji Narodowej, który pośmiertnie otrzymuje ks. infułat Jan Pęzioł - mówił obecny na pogrzebie Przemysław Czarnek, Minister Edukacji Narodowej.
Ks. infułat Jan Pęzioł spoczął w Wawolnicy.