Reklama

    Nowy numer 12/2023 Archiwum

Nie szukał nadzwyczajności

Liczy niewiele stron, ale znajdują się w niej wyjątkowe historie, które kustosz wąwolnickiego sanktuarium opowiedział lubelskiemu kapucynowi.

Ojciec prof. Andrzej Derdziuk zobaczył i usłyszał ks. Jana pierwszy raz, gdy był jeszcze małym chłopcem. Nie było to wydarzenie, które zapadło jakoś szczególnie w serce przyszłego zakonnika. Dopiero wiele lat później, gdy jako kleryk kapucyńskiego seminarium trafił do Wąwolnicy, zrozumiał, że spotkał człowieka, który bez reszty oddany był Bogu i Maryi.

Gdy jako rektor seminarium kapucyńskiego w Lublinie na Poczekajce o. Derdziuk organizował pielgrzymki alumnów do Wąwolnicy, nie wyobrażał sobie, by kto inny niż ks. Jan wprowadzał kleryków w specyfikę tego sanktuarium. – Zawsze robił to bardzo chętnie i owocnie, gdyż z jego słów przebijało czytelne świadectwo, że jest świadkiem Bożego działania, na które sam był otwarty – podkreśla o. Derdziuk.

Wspólny orędownik

Więź sympatii między kustoszem wąwolnickiego sanktuarium a lubelskim kapucynem zrodziła się także ze względu na znajomość ks. Pęzioła z bratem o. Andrzeja – Eugeniuszem Derdziukiem, który podobnie jak on pełnił w swojej diecezji posługę egzorcysty. – Ksiądz Jan szanował kapucynów i miał w zakonie wielu zaprzyjaźnionych braci – dodaje o. Derdziuk. Dla kapucyna niezwykle ważna była też osobista więź ze św. o. Pio z Pietrelciny. – Ksiądz Pęzioł napisał do niego cztery listy i otrzymał konkretną odpowiedź. To była nadzwyczajna interwencja łaski, o którą w listach prosił o. Pio polski ksiądz – wspomina o. Derdziuk. – We wrześniu 2011 roku spotkałem się z księdzem infułatem i przeprowadziłem z nim wywiad, w którym nagrałem jego opowieści dotyczące właśnie tych listów i późniejszych wydarzeń z nimi związanych.

Zdrowa religijność

W postaci ks. Jana, jak zaznacza o. Andrzej, zawsze budowała go pobożność, która nie była przesadna i nie wyrażała się w poszukiwaniu nadzwyczajności. – Jego prosta więź z Maryją była naznaczona synowskim oddaniem i dziecięcym zaufaniem. W świetle tej relacji interwencje w sanktuarium wąwolnickim były czymś normalnym i oczekiwanym – opowiada. – Jego zdrowa religijność oparta była na osobistym doświadczeniu wierności Boga składanym obietnicom oraz niezachwianej wierze w moc wstawiennictwa Matki Bożej. Gotowość do modlitwy za innych oraz chęć poświęcenia swego czasu na posługę przybywającym pielgrzymom były czymś naturalnym w zachowaniu ks. Jana i nie wyczuwało się w jego postawie zniecierpliwienia, że ktoś kolejny oczekuje od niego interwencji u Matki Bożej. Widać było, że jest Jej sługą i nie robi problemów, że wykonuje swoje posłannictwo.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy