Nowy numer 13/2024 Archiwum

Ojciec Filip Buczyński walczy o każde życie

Uciekają ze szpitali i ze swoich domów, by ratować ciężko chore dzieci. W Polsce czeka na nich m.in. franciszkanin, który wiele lat temu założył w Lublinie hospicjum dla dzieci.

Vadim ma 16 lat i guza mózgu. Do Hospicjum Małego Księcia trafił jako pierwszy ukraiński pacjent. Ojciec Filip Buczyński pojechał po niego na granicę wynajętą karetką. I choć szef lubelskiego hospicjum dwoił się i troił, by dziecko jak najszybciej trafiło pod opiekę lekarską, chłopak 48 godzin musiał stać po ukraińskiej stronie i czekać na wjazd do Polski.

Podobna sytuacja dotknęła wiele dzieci wymagających opieki paliatywnej, której już w Ukrainie nie dostaną. Do lubelskiego hospicjum trafiło na razie 15 rodzin. - To w sumie 60 osób, w tym 15 chorych dzieci - informuje o. Buczyński.

O. Filip należy do grupy gromadzącej przedstawicieli hospicjów dziecięcych oraz ministerstw odpowiedzialnych za transport różnych grup społecznych doświadczających dramatu wojny. Jeździ po punktach granicznych i razem z innymi koordynuje transport chorych dzieci w różne punkty Polski. - Wczoraj przywiozłem do nas z granicy rodzinę, która do Lublina jechała trzy doby. Mam świadomość, że ratujemy nie tylko ciężko chore dzieci, ale także całe rodziny, bo wszyscy narażeni są na utratę życia. Wielu z tych ludzi widziało śmierć cywilów - mówi. 

Hospicjum Małego Księcia swoim nowym podopiecznym udostępniło część hotelową, która w normalnych warunkach przeznaczona jest dla rodziców dzieci przebywających na oddziale stacjonarnym. - Mają dach nad głową, mają co jeść, są bezpieczni i ich dzieci pozostają pod opieką lekarzy. To dla nich teraz najważniejsze - podkreśla o. Buczyński.- Jednak gdy te podstawowe potrzeby zostają zaspokojone, przychodzą pytania: co dalej? Niektórzy wierzą, że wojna zaraz się skończy i będą mogli wrócić do domów. Niektórzy mają nadzieję wbrew nadziei. Wczoraj jeden z ojców mówiąc, że wkrótce wrócą do Ukrainy, rozpłakał się - opowiada franciszkanin.

Vadim był pierwszym pacjentem lubelskiego hospicjum.   Vadim był pierwszym pacjentem lubelskiego hospicjum.
Justyna Jarosińska /Foto Gość

By ojcowie rodzin nie myśleli ciągle o wojnie, Hospicjum Małego Księcia pomogło im w znalezieniu pracy. - Dziś sześciu tatusiów rozpoczęło pracę w Lublinie - mówi o. Filip. - Mamy różne znajome firmy, które chętnie pomagają naszym podopiecznym - dodaje.

Zmartwieniem prezesa hospicjum jest problem z pracą dla ukraińskich lekarzy. - Wielu z nich przyjechało do Polski z chorymi dziećmi. Chcą je dalej leczyć, ale nie mogą. Nie mają u nas prawa wykonywania zawodu. Nie mogą nostryfikować swoich dyplomów. Rozmawiam z ministerstwem i staramy się zrobić wszystko, by ci lekarze, którzy przyjeżdżają z chorymi, mogli się nadal nimi opiekować. Oni przecież najlepiej znają swoich pacjentów. Są też pielęgniarki znające zarówno język ukraiński, jak i polski, które mogłyby sprawować opiekę nad tymi chorymi. Byłoby naprawdę kuriozalne, gdybyśmy my teraz zaniedbywali nasze dzieci hospicyjne, które mamy od dawna pod opieką. Nasza pomoc nie może odbywać się ich kosztem - zauważa.

Dla hospicjum przyjęcie tylu ludzi to logistycznie ogromne wyzwanie. - Do końca miesiąca mamy zagwarantowane obiady z firmy cateringowej. Ale przecież oni muszą też jeść śniadania i kolacje. Dziś rano byłem w Biedronce. Kupiłem dwadzieścia bochenków chleba, wędlinę, warzywa, dla dzieci jakieś jogurty. Wydałem sporo pieniędzy. Jest wielu ludzi dobrej woli, którzy nam pomagają, ale mamy świadomość, że każdorazowo są to ogromne wydatki i dlatego też prosimy o wszelką możliwą pomoc: o wpłatę na konto, czy 1 proc. rozliczanego podatku - apeluje o. Buczyński.  

Chore dzieci z Ukrainy, jak mówi o. Filip, są zgodnie z decyzją ministerstwa zdrowia objęte ubezpieczeniem NFZ, jednak tylko one, ich rodziny już nie. - Jeśli do nas trafia 6-osobowa rodzina, to musimy im zapewnić jedzenie, prąd, gaz, wszystko to, co normalnie do życia jest potrzebne. Prosimy więc o pomoc duże hurtownie, producentów pieczywa, wędlin czy nabiału. Szukamy możliwości, żeby ich wszystkich wyżywić - relacjonuje zakonnik.

O. Filip stara się zagospodarować też czas pozostałym dzieciom, rodzeństwu swoich pacjentów. - To dodatkowa dwudziestka. Ruszyliśmy z takim mini przedszkolem dla nich. Przyjeżdżają do nas pedagodzy z UMCS i próbują organizować im czas - mówi.

Jeśli o. Buczyńskiemu uda się znaleźć jakieś lokum i zatrudnić ukraińskich lekarzy pediatrów, to hospicjum będzie mogło zająć się większą grupą dzieci z Ukrainy. 

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy