Jeszcze do niedawna budował w Kodymie na Ukrainie kościół. Wiele rzeczy robił własnymi rękami, prosił o pomoc Polaków, przyjeżdżał do rodzinnego Chełma na zbiórki. Teraz dwoi się i troi, by pomóc ukraińskim uchodźcom.
Misje w jego życiu obecne były od dawna. Ukraina stała się jego drugim domem, zaraz po tym rodzinnym w Chełmie. Nie wystraszyły go pionierskie warunki, mała wspólnota i dużo pracy, którą musiał wykonać sam. Najpierw była parafia w Jużnoukraińsku, gdzie niewielka wspólnota zdecydowała się zbudować kościół, a on wraz z nimi podjął się tego dzieła. Potem przyszła nowa placówka w Kodymie.
To miasteczko w południowej Ukrainie, które należało do terenu Rzeczpospolitej już za czasów Jagiellonów, a odpadło od niej w wyniku II rozbioru Polski w 1793 roku. Liczy około 8 tys. mieszkańców i leży w odległości
Polskość była tutaj nierozerwalnie złączona z katolicyzmem. Chociaż ziemie te zostały oderwane od ojczyzny, to wciąż żyli i żyją tam do dzisiaj ludzie, którzy uważają się za Polaków. To dla nich ks. Łukasz tutaj także podjął się budowy kościoła, choć z ludzkiego punktu widzenia nie miał szans na jej ukończenie.
A jednak dzięki wielkiej determinacji kapłana i pomocy z Polski kościół udało się zbudować. I kiedy wydawało się, że nadeszły lepsze czasy, wybuchła wojna.
Na razie kościół w Kodymie stoi, ale co będzie jutro?
Kiedy zaczęły się działania wojenne i rzesze Ukraińców ruszyły do polskiej granicy, okazało się, że w rodzinnym Chełmie potrzeba kapłana, który otoczy ludzi opieką w języku ukraińskim nie tylko od strony duchowej.
- Jestem w Polsce od 28 lutego. Do granicy jechałem ponad dobę, dwie kolejne czekałem na przejściu, pomagając ludziom, jak mogłem. Przywiozłem ze sobą troje ludzi z Jużnoukraińska i Pierwomajska. Od wtorku 1 marca pomagam na dworcu kolejowym w Chełmie. Służę jako tłumacz i pomagam stawiać pierwsze kroki w rzeczywistości po polskiej stronie - mówi kapłan.
Nieustannie szuka miejsc dla przybywających z Ukrainy. Znajomych umieszcza u swoich krewnych, odprawia Msze św. w języku ukraińskim, organizuje wysyłki na tereny wojenne i nieustannie się modli, bo jak mówi, w ten sposób wszystkich potrzebujących przygarnia do swojego serca.