O tym, czym w czasie wojny na Ukrainie jest wolontariat i co robić, by wolontariuszy nie zabrakło, mówią ludzie kierujący wolontariatem w Lublinie.
W odpowiedzi na to, co się dzieje za naszą wschodnią granicą, wiele osób zaangażowało się w pomoc Ukraińcom. Jako Polacy pokazaliśmy, że potrafimy się zjednoczyć i zostawić nasze zachcianki, by okazać wsparcie drugiemu człowiekowi. Pozostaje pytanie, jak długo to zaangażowanie będzie trwało.
O działaniach wolontaryjnych prowadzonych przez Caritas oraz Centrum Wolontariatu opowiadały podczas panelu dyskusyjnego zorganizowanego na KUL przez Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży, Paulina Stepnowska z Caritas AL oraz Justyna Orłowska z Centrum Wolontariatu. Gościem specjalnym spotkania był Marcin Gomułka współprowadzący bloga Początek Wieczności.
Choć zarówno Caritas jak i Centrum Wolontariatu na co dzień nieustannie zajmuje się pomaganiem, to jednak takich akcji jak są teraz, dotychczas żadna z organizacji nie przeżyła. - To wolontariat high level - mówi Paulina Stepnowska, koordynatorka wolontariatu w Caritas AL. - Od początku wojny obserwujemy ogrom jednoczenia ludzi po to, by pomagać, widzimy wielką empatię do drugiego człowieka i pragnienie pokoju.
Wolontariusze do Caritas przychodzą każdego dnia. - Są codziennie od godz. od 7 do 22. Często to nawet przeszło 100 osób. Ładują transporty, sortują rzeczy w magazynach. Ich praca to głównie praca fizyczna, która jest niezbędna, by nasze dary trafiły w odpowiednie miejsca. Całodobowo pracuje punkt kryzysowy, w którym przyjmujemy ludzi z Ukrainy, dajemy im noclegi, wsparcie psychologiczne.
Jak mówi P. Stepnowska, pomoc, którą Caritas oferuje uchodźcom, nie udałaby się, gdyby nie pomoc ludzi z zewnątrz. - Mnóstwo osób przychodzi do nas, by coś ofiarować, by zgłosić się, że gdzieś pojedzie, coś zawiezie. Pamiętam, jak na początku dostaliśmy informację, że jedzie do nas pusty tir, który mamy w ciągu godziny wypełnić potrzebnymi artykułami, których nie mieliśmy na stanie. Rozpoczęła się wielka mobilizacja. Na FB wrzuciłam post o tym, czego potrzebujemy. Dosłownie w ciągu pół godziny mieliśmy wszystko. Przyjeżdżali do nas ludzie z całego Lublina, Wielu po tej akcji z nami zostało.
Justyna Orłowska jest sekretarzem zarządu Centrum Wolontariatu, kierowniczką biura oraz trenerką szkoleń dla wolontariuszy. Od wielu lat wolontariatem zajmuje się zawodowo.
- Obecna sytuacja związana z kryzysem humanitarnym to dla mnie swoista próba wolontariatu - stwierdza. - Spotykamy się z niewyobrażalnym cierpieniem ludzi, którzy uciekają do Polski. Szczególnie ci, którzy docierają teraz, to ludzie z wielką traumą, widzieli więcej cierpienia, więcej zniszczeń, niosą ze sobą duży ładunek emocjonalny.
Koncentrujemy się przede wszystkim na zapewnianiu im dachu nad głową. Prowadzimy świetlice dla dzieci, uczymy języka polskiego, prowadzimy pośrednictwo mieszkań. Mamy hostel z 50 miejscami, w których ludzie mogą przebywać kilka dni, zanim znajdą inne lokum. Dostarczamy też codziennie kanapki pod konsulat ukraiński. Ze względu na bliskość działań wojennych oraz potencjalne zagrożenie, czujemy, że ta wojna jest trochę "nasza".
Justyna Orłowska podkreśla, że teraz Centrum Wolontariatu ma mniej czasu na wspieranie wolontariuszy. - Widzimy jednak, że oni potrzebują dużego wsparcia, bo spotykają się z wielką ludzką tragedią, pracują w dużym stresie, pod presją czasu. Wolontariusze, szczególnie ci młodsi, szybko się wypalają, trzeba o nich mocno dbać. Teraz mamy zryw pomocy. Wielu ludzi chce pomagać, ale historia pokazuje, że takie zachowanie niedługo osłabnie. Ci, którzy chcieli wspomóc Ukraińców, już ich wspomogli. Potrzeby się jednak nie zmniejszają, a wręcz przeciwnie. Te osoby ciągle napływają.
Obecny na spotkaniu Marcin Gomułka opowiadał o rodzinnym zaangażowaniu na rzecz Ukraińców. Razem z żoną Moniką zaprosili pod swój dach mamę z szóstką dzieci. - Dla nas właśnie taka forma pomocy była najbardziej oczywista - opowiada.