Jeśli wybieramy się niekiedy w rejony "fikcji pięknej przeszłości", nie zapominajmy, że prawdziwe życie zawsze wygląda inaczej - kiedyś i dziś.
Zaniedbałem ostatnio swoich czytelników (tych wiernych i mniej wiernych), pochłonęło mnie pisanie książki naukowej. Kiedy już ją skończę, kilka mądrych głów pochyli się nad nią, potem trafi w kąt półki bibliotecznej, gdzie obrośnie kurzem stateczności i powagi. Ale że piszę o pisarzu nieco zapomnianym, a bardzo intrygującym, bo o Władysławie Lechu Terleckim (1933-1999), to paroma luźnymi spostrzeżeniami chciałbym się podzielić. Terlecki uprawiał prozę historyczną, daleką jednak od wzorca Sienkiewiczowskiego, pełną niejasności, niedopowiedzeń, niemal pozbawioną tła historycznego czy kolorytu. Stawiał czytelnika przed trudnymi dylematami moralnymi, bohaterowie znani z podręczników historii przedstawieni są inaczej, niż chcielibyśmy ich znać - pozbawieni patosu, rozdarci wewnętrznym konfliktem, rozgoryczeni i samotni.
Książki trudne, przełamujące stereotypy poznawcze, rzadko kiedy cieszą się popularnością. Ale warto zastanowić się przy okazji nad fenomenem "zwykłych" powieści historycznych. Czasem są to po prostu urocze ramotki, opowiadające barwnie, "jak to kiedyś było", choć w całym tym opowiadaniu niewiele prawdy historycznej. Tak dla przykładu zaczyna się powieść Deotymy "Branki w jasyrze" (zachowuję oryginalną XIX-wieczną pisownię):
Jesień roku 1240 była prześliczna, prawdziwie jak to mówią "polska jesień". Już zbliżał się Święty Michał, a drzewa jeszcze nie żółkły, ani nie czerwieniały.
Spostrzeżenie to czynił pielgrzym idący zwolna brzegiem rzeki Iłżanki, a mógł je czynić na szeroką skalę, bo jak oko daleko sięgło, obie strony wody szumiały ostro pachnącym, nieprzejrzanym borem. Nie była to jednak puszcza w najdzikszem znaczeniu tego słowa; pod samowładnemi rządami przyrody, która z niesforną rozrzutnością wszystko zalewała, można było gdzie nie gdzie dojrzeć już rękę człowieka, wywalczającą sobie bezpieczniejsze schronienie i nadobniejszy krajobraz.
Trudno o bardziej uroczą naiwność, gdy pielgrzym w XIII w. zachwyca się "polską jesienią". Ale pomińmy i to: z przeszłości wyłania się świat nieledwie baśniowy, krajobrazy są nadobne, jesienie prześliczne, a bory rozciągają się wszędzie, gdzie nie sięgnęła jeszcze ręka człowieka. Przechadzamy się po tym fikcyjnym świecie pisarskiej wyobraźni jak po skansenie, gdzie domy są czyste i pachnące drewnem, zapominając, że na co dzień królowały w nich głód, bieda i cierpienie, a wokół walało się błoto. Przeszłość jest bezpieczna, bo już zamknięta, a wybory wydają się oczywiste, wymagające jedynie siły charakteru. Ale w tej naszej tęsknocie, prostodusznej, choć pięknej, odbija się współczesność, której często nie chcemy znać, z wyzwaniami często na skalę globalną. Jeśli wybieramy się niekiedy w rejony "fikcji pięknej przeszłości", nie zapominajmy, że prawdziwe życie zawsze wygląda inaczej - kiedyś i dziś.